„Z dala od świateł” Tana French

Z DALA OD ŚWIATEŁ

Autorka: Tana French

Wydawnictwo: Albatros

Data premiery: 2021-06-30

Liczba stron: 480

Zacznę nietypowo, zacznę od zachwytów 😊. Jak ja uwielbiam te premiery, do których sięgam z pewną dozą niepewności i już po paru pierwszych stronach wiem, że nie będę się nudzić! Naprawdę uwielbiam. Tym bardziej, że nadążyć za kolejnymi premierami książkowymi, to nie lada wyzwanie. A propos, wie ktoś, czy wydawnictwa mają sezon ogórkowy? Może w okresie letnim uda mi się nadgonić wszystkie książki, które jeszcze czekają na mojej półce😉. Uwielbiam również @WydawnictwoAlbatros, które nie pozwala mi odetchnąć wydając co rusz to nowe książki, których nie przeczytać to po prostu byłby grzech. I to ciężki. Z wielkim zapałem zaczęłam więc czytać najnowszą powieść Tany French, amerykańskiej pisarki irlandzkiego pochodzenia, której „Z dala od świateł” premierę miało 30 czerwca br. Pisarki niezwykłej, bo jak pisze Wydawca, jej książki chwali sam Stephen King. Czytaliście którąś z jej dotychczas wydanych tytułów? Na polskim rynku ukazało się już osiem jej książek. Jest z czego wybierać.

Zdecydowanie mamy tu do czynienia z niespieszną historią. Napiszę więcej, z nietypowym wątkiem kryminalnym, który został rozpisany na dwie główne role. Jedną z nich odgrywa emerytowany, amerykański detektyw Cal Hooper, który spełniając swoje marzenie przeniósł się by błogo żyć na  sielskiej, rolniczej irlandzkiej wsi. Drugą rolę przypisano miejscowemu dzieciakowi, który wymógł na Calu obietnicę odnalezienia jego dziewiętnastoletniego brata, który zaginął bez wieści. Wyszedł z domu i już nie wrócił. Czy odnalazł szczęście poza dotychczasowym miejscem zamieszkania? Czy chciał się wyrwać z biednego domu, w którym samotna matka nie radzi sobie z utrzymaniem i wychowaniem dzieci? Tego musi dowiedzieć się Cal.

Nie wiem skąd tyle entuzjastycznych recenzji, które skwapliwie zacytował Wydawca. Możliwe, że poprzednie powieści Tany French bardziej trzymają w napięciu, jak na gatunki – kryminał, sensacja, thriller – przystało. Przyznaję, książkę czyta się bardzo przyjemnie. Niezwykle spodobał mi się opis irlandzkiej przyrody i irlandzkiego życia. Owce, zieleń traw, wysokie pastwiska, samotne wzgórza, ptaki czy inne okazy przyrody wzbogaciły główną fabułę książki. Chłonęłam wszystkimi zmysłami irlandzką atmosferę praktycznie z każdej strony, a irlandzkie bary widziałam jakby na własne oczy. Ciekawość Irlandią, którą rozbudziła na kartach tej książki autorka nie jest jednak wystarczająca, by ocenić ją bardzo wysoko. Sam Cal według mnie został rozrysowany w sposób niekonsekwentny. Przecież jest on amerykańskim policjantem z dwudziestopięcioletnim stażem. Policjantem, który miał do czynienia i z poważnymi gangami narkotykowymi i zaginięciami, jak również innymi kryminalnymi zagadkami, z którymi – jak sam siebie postrzega – radził sobie znakomicie. Do śledztwa w sprawie nastolatka zabiera się powoli, bez entuzjazmu. Rozumiem, nie miał motywacji, wręcz chciał, by zostawiono go w spokoju. Jednak, jeśli zdecydował się nieść pomoc powinien to zrobić raczej bez zbędnej zwłoki, z zaangażowaniem. Zastanowiło mnie również, jak były policjant mógłby nie zareagować na niewłaściwe zachowanie matki względem dziecka. Przecież tak doświadczony glina nie przeszedłby obojętnie wobec krzywdy dziecka, nawet jeśli wyrządzona została z wyższych pobudek.

Ogromnym plusem książki jest zobrazowanie zamkniętej, irlandzkiej społeczności.  Społeczności małej, w której prym wiedzie starszyzna. Młodzi pouciekali, a ci co zostali nie mają dużych perspektyw. W opisanej wspólnocie odzwierciedlono miejscowego gangstera, starych tetryków „trzymających władzę”, samotne kobiety – porzucone, rozwiedzione, wdowy, miejscowego księdza, fajtłapowatego policjanta, stereotypowego właściciela sklepu i wielu innych miejscowych, którzy nie chcą lub nie mogą mówić. Z wielu, nawet dowcipnych dialogów wyziera ksenofobia, strach przed obcymi, przed tym co odkryją. Po przeczytaniu pierwszej powieści autorki wydaje mi się, że relacje są jej „konikiem”. Niektóre z opisanych w książce są prawdziwym majstersztykiem. Na uwagę zasługuje relacja Cala z najbliższym sąsiadem Martem, który okazuje się miejscową encyklopedią oraz relacja Cala z Leną, wdową, z którą wszyscy chcą go zeswatać. Obie relacje okazały się skomplikowane, zgodnie z zasadą „krok naprzód, dwa kroki w tył” lub odwrotnie. Dużo w nich podejrzliwości, ukrytego sarkazmu, niedopowiedzeń. Chwilami wydają się nieoficjalną walką klas, walką Ameryki z Irlandią, walką tego co nowego, z tym co tradycyjne.

Trudno outsiderowi zrozumieć i zaakceptować normy obowiązujące w małej społeczności. Trudno być emerytem, gdy pewne pytania pozostają bez odpowiedzi, a wszyscy wydają się jakby trwali w zmowie milczenia, nawet matka zaginionego nastolatka zdaje się nie przejmować jego zniknięciem. Przekonuje się o tym Amerykanin na irlandzkiej wsi. Przekonałam się o tym i ja. Jeśli chcecie się sami o tym przekonać, koniecznie przeczytajcie tą pozycję i podzielcie się swoimi spostrzeżeniami. Im więcej opinii, tym lepiej.

Moja ocena: 6/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Koszmary zasną ostatnie” Robert Małecki

KOSZMARY ZASNĄ OSTATNIE

  • Autor:ROBERT MAŁECKI
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Seria: MAREK BENER. TOM 3
  • Liczba stron:423
  • Data wznowienia:30.06.2021r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 18.04.2018r.

Mam nadzieję, że nie pomyślicie, iż uczepiłam się tego @robertmalecki.autor i uczepiłam. Przyznaję, tak to może wyglądać. Najpierw nie czytam i nie piszę o cyklu z Markiem Benerze, a jak już zaczęłam to skończyć nie mogę. Nic na to nie poradzę. Wierzcie, próbowałam. Chyba z dziesięć razy po drugim tomie obiecałam sobie, że przeczytam coś innego. Nie dałam rady. Po prostu musiałam wiedzieć, jaki jest koniec tej trylogii!!! Jak skończy się osobista tragedia Benera, czy zwycięży dobro, czy Bener zostanie pokonany przez zło. Musiałam znać finał. Dlatego nie odłożyłam serii i od razu rozpoczęłam przygodę z trzecią częścią pod znamiennym tytułem „Koszmary zasną ostatnie”, które Wydawnictwo @czwartastronakryminalu wznowiło 30 czerwca br.

Ofiara to stan umysłu. Tylko słabi gnębią innych, żeby siebie dowartościować.”

„Koszmary zasną ostatnie”  Robert Małecki

I to cenię najbardziej. To zaangażowanie Roberta Małeckiego w problemy społeczne. Kwestie, które czasem pochowane pod łóżkami, przetrwają lata nie oglądając światła dziennego. Tematy wstydliwe, tematy niewygodne. Zwróciłam już na to uwagę wcześniej przy okazji innych publikacji autora. Tym razem również mnie w tym temacie nie zawiódł, gdyż ta finałowa część jest o przegranych. O przegranych w wielu aspektach. O mobbingowanym przez lokalnego polityka, który – niestety- zawsze spada na cztery łapy, jak to w polityce bywa, pracowniku. Pracowniku, który zaginął, a którego odnalezieniem zajmuje się Bener. O przegranym Benerze, o przegranym w wielu aspektach. Śledztwo w sprawie zaginionego Jana Stemperskiego toczy się ociężale, przy okazji niszcząc życie wszystkim wokół, niszcząc życie jego całej rodzinie. Kolejno odkrywane wątki niekoniecznie podobają się Pani Stemperskiej, jednej bądź drugiej. Poszukiwania żony w kolejnym, siódmym roku od zaginięcia Agaty, również mnożą kolejne teorie. Same pytania, mało odpowiedzi. Co wspólnego z zaginięciem Agaty Bener miała śmierć trzydziestotrzyletniego mechanika Waltera? Kto i dlaczego był widziany w miejscu, w którym stał samochód Benerowej? Dlaczego Szaman, były promotor pracy doktorskiej Benera znowu gra pierwsze skrzypce i podrzuca kolejne ślady, mnoży tropy? Nawet Bener przegrał pozycję naczelnego w „Echu Torunia”. Coraz bardziej znienawidzony, coraz mniej akceptowany. Bener jakiego nie znacie.

Całkowite zaskoczenie

Niby minął rok pomiędzy fabułami drugiej i trzeciej książki cyklu, a Bener kompletnie się zatracił. Nadal grzeszy sprawnością jak były komandos. Nadal jest odważny, bezkompromisowy. Nadal podoba mi się jego szorstkość. Coraz częściej gubi jednak wątki. Zestarzał się w ciągu tego ostatniego roku, oj zestarzał. Momentami nie przypomina ofiary, lecz kata. Zrobił się bardziej bezlitosny. Jedyne co go łączy z poprzednimi odsłonami to ta rozpacz. Bezdenna rozpacz. Rozpacz za żoną i córką, jedną i drugą utraconą. Tylko nadal nie wiadomo czy na zawsze.

W tej części autor bardziej skupił się na Benerze jako na specjaliście od zaginięć, niż jako lokalnym dziennikarzu. Możliwe, że dlatego Bener tak się przeobraził, tak się zmienił. Możliwe. Dzięki tej zmianie akcja jest jeszcze szybsza, jeszcze bardziej wartka. Praktycznie zdarzenia następują jedno po drugim, bez zbędnej zwłoki.

Po przeczytaniu całego cyklu stwierdzam, że najbardziej nie przypadł mi do gustu Szaman. Tajemniczy gość. Niby sprzymierzeniec, a zachowywał się jak wróg. Niby coś wiedział, ale nic nie mówił. Niby wspierał Benera w poszukiwaniu Agaty, a ukrywał istotne fakty. Postać wielowymiarowa, niejednoznaczna, skomplikowana. Nadała całej serii dodatkowej tajemniczości, szczególnego wymiaru. Jakby autor chciał nam ciągle przypominać, że nigdy nie wiemy w kim wróg, a w kim przyjaciel i, że pewne gesty i czyny nie mają kompletnego znaczenia w ostatecznym rozrachunku.

Agata, postać drugoplanowa w każdej z trzech części, jednocześnie spajała każdą aktywność Benera w całość. Pozostała ciągle tłem. Tłem nieodgadnionym. Czytając o niej, wracając do ostatnich wydarzeń ich wspólnego życia i analizując odkrywane wątki, momentami mnie denerwowała. Kompletnie nie potrafiłam się zgodzić z jej postawą i zachowaniem. Dlaczego ukrywała tyle kwestii przed własnym mężem, dlaczego nie potrafiła mu zaufać do końca? Przyznam, że przez całą serię podejrzewałam, iż porzuciła Benera i szczęśliwie żyje z dala od niego, że skutecznie się ukrywa. Czy można kochać bez zaufania? Czy można faktycznie być szczęśliwym w związku wzajemnie się okłamując?

Autor konsekwentnie zakończył serię. Podtrzymał scenografię, która dominowała w poprzednich dwóch częściach, tj. w „Najgorsze dopiero nadejdzie” i „Porzuć swój strach”. Znowu wydarzenia dzieją się w ciemnych zaułkach, ciasnych i wilgotnych piwnicach. To charakterystyczna cecha scenerii i atmosfery z całego cyklu. No, ale czego się spodziewać, jeśli rzecz o mrocznych typach spod ciemnej gwiazdy. Jedni ciemniejsi od innych. Jedni bardziej zniewoleni od drugich. Jedni bardziej sadystyczni od kogoś innego. I tak w kółko…

A zakończenie? Cóż. Ciągle się uczę, że życie niektórym się po prostu nie udaje.

Za Małeckim w tej serii trudno nadążyć. To fakt. Mi się jednak udało. W rzeczywistości to nie takie trudne, jeśli słowa same układają się w zdania, a zdania w całe akapity. Jak to w dobrej książce. A dobrą książkę zawsze warto przeczytać. Polecam.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Czwarta Strona.

„Porzuć swój strach” Robert Małecki

PORZUĆ SWÓJ STRACH

  • Autor:ROBERT MAŁECKI
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Seria: MAREK BENER. TOM 2
  • Liczba stron:443
  • Data wznowienia:30.06.2021r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 30.08.2017r.

Mam nadzieję, że nie zapomnieliście już o mojej recenzji pierwszej części cyklu pt. „Najgorsze dopiero nadejdzie”, którą niedawno opublikowałam. To dobrze, bo bez zbędnej zwłoki spieszę z informacjami na temat drugiego tomu, którego premiera po wznowieniu odbyła się także 30 czerwca br. Jak to z cyklami bywa, książkę „Porzuć swój strach” Wydawnictwa @czwartastronakryminalu autorstwa @robertmalecki.autor można czytać odrębnie, niezależnie od pierwszej części. Autor inteligentnie nawiązuje do wydarzeń opisanych w pierwszej części. Ja jednak zachęcam zacząć przygodę z toruńskim dziennikarzem, Markiem Brenerem od pierwszej części serii. Wiele bowiem możemy stracić nie znając początku, wiele…

 Nie będzie zaskoczenia. Przykro mi. Wszystko się w tej części spina. Jest to dobra kontynuacja poprzedniej części.

Minęły kolejne trzy lata…

Nadal Marek Bener nie odnalazł swojej żony, Agaty. Nadal zajmuje się dziennikarskimi śledztwami. Tym razem jednak pracuje na własną rękę. Założył „Echo Torunia”, stworzył nowy dziennikarski zespół, z którym stara się realizować przesłanie ciążące na dziennikarskim piórze. Po wieloletnich poszukiwaniach swojej żony, Bener zaczyna być znany w lokalnym środowisku jako specjalista od zaginięć. Zostaje zatrudniony przez miejscowego biznesmena Żelaznego o odnalezienie jego córki, Moniki. W takcie poszukiwań wszystko się gmatwa, komplikuje, miesza. Już od samego początku Bener wie, że Monika nie jest nikim przypadkowym. Wszak w dniu w którym jej ojciec zlecił mu poszukiwania, odwiedziła go w jego własnej redakcji. Jak to u Małeckiego, każdy kłamie, każdy kombinuje. Sami rodzice zaginionej nie są z Benerem szczerzy. Rzekomy chłopak Moniki okazuje się tak naprawdę kolegą jej starszego brata. Rzekoma podwózka na urodziny koleżanki okazuje się podwózką jej nowego chłopaka. Historia komplikuje się strona po stronie. Poszukiwania zdają się tkwić w martwym punkcie i to wszystko ze śledztwem w sprawie zaginionej przed sześciu laty żony Benera. Czy starczy mu siły by doprowadzić przynajmniej jedno śledztwo do końca? Czy którakolwiek zagadka zostanie rozwiązana?

Bener jak kameleon, całkowicie odmieniony. Małecki oparł postać głównego bohatera na innych cechach, uwypuklił inne jego przywary i zalety. Nie chciał nas oszukać. Co to to nie ! By bohater literacki był bardziej przekonujący powinien się zmieniać w każdej kolejnej części. Dlaczego? To proste. Dziś nie jesteśmy tacy jacy byliśmy wczoraj, a jutro nie będziemy tacy, jacy jesteśmy dziś. Może to infantylne, może wręcz filozoficzne. Ktoś mi kiedyś jednak powiedział, że tylko „ludzie zaburzeni psychicznie się nie zmieniają”. Kolejne trzy lata poszukiwań żony musiały mieć wpływ na Benera, musiały odcisnąć na nim piętno. To moim zdaniem chciał przedstawić Małecki kreśląc postać Benera w tej części. Człowieka załamanego. Człowieka przegrywającego własne życie. Człowieka pokonanego przez własny los. Człowieka, chwilami gburowatego i przekonanego o swojej wyjątkowości. Człowieka wręcz nas denerwującego. Dużo jednak myślałam w trakcie czytania, ile przeciętny człowiek byłby w stanie znieść będąc na miejscu Benera. Czy przynajmniej połowę tego co on?

Po przeczytaniu pierwszej części cyklu już zaczęłam tęsknić za Benerem, Aldoną, Pauliną, Rakiem i innymi. Jeśli się za kimś tęskni, trudno odkładać spotkanie na potem. Nie żałuję więc, że sięgnęłam po drugą część serii o Marku Brenerze, nawet jeśli w tej odsłonie nie do końca przypadł mi do gustu.

Bez wątpienia odnalazłam w tym tomie Aldonę Terlecką, taką jaka mi się spodobała w pierwszej części. Zdecydowaną, zorganizowaną, inteligencją i dowcipem momentami „bijąca na głowę” samego Benera. Tak, ta postać kobieca została skrojona na miarę w sposób perfekcyjny. Na pewno na moją miarę.

Udał się również autorowi motyw przeobrażania się relacji z matką zaginionej żony. Relacje lubią się komplikować, gdy czas płynie nieprzerwanie, a nic się nie zmienia, nic się nie poprawia. Wręcz majstersztykiem dla mnie było wprowadzenie do fabuły pamiętnika hazardzisty. Czytanie między sensacyjnymi wątkami i dosadnymi dialogami o człowieku przegranym, człowieku uzależnionym, człowieku niszczącym wszystko i wszystkich, by tylko dalej grać i grać było bardzo ciekawym doświadczeniem. To tak jakby podglądać kogoś zza szyby. Widzieć dokładnie co się dzieje. Patrzeć momentami z odrazą, chwilami ze współczuciem. Ale patrzeć, ciągle patrzeć…

Oczywiście, by jeszcze bardziej „zbić czytelnika z pantałyku” Małecki nie uśpił duchów przeszłości.  O każdej porze dnia i nocy pod powiekami Bener widzi Szamana, zastanawia się kim tak naprawdę jest Niemiec Steinmeier, szuka powiązania w prowadzonych śledztwach z Rudnikiem. Pamięta o Agacie, ciągle, nieprzerwanie. Agacie, która nie potrafi go wyzwolić, od której on nie potrafi się wyzwolić.

Wiele wątków, wiele historii. Ta książka to fabularna bomba. Nielegalne automaty do gry, uzależnienie jako niszczycielska siła, niespełniona miłość, szorstka przyjaźń, porwania i pościgi, nic nie znaczące tropy i wiele, wiele innych wątków pobocznych. To wszystko w jednej książce. To wszystko na kartach jednej powieści. Mówią „nie wszystko złoto co się świeci”. To fakt. Ja sparafrazuję i napiszę, „nie każda książka z cyklu jest do siebie bliźniaczo podobna”. Do wszystkich szukających rozmaitości w literackich dziełach, czytajcie! Po prostu czytajcie.

A po przeczytaniu podziękowań. No cóż. Nadal mogę napisać, że Małecki ma szczęście do kolegów po fachu. Ciągle wzajemnie się wspierają. Miło czytać w ten sposób o lubianych i znanych autorach. naprawdę miło.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

„Najgorsze dopiero nadejdzie” Robert Małecki

NAJGORSZE DOPIERO NADEJDZIE

  • Autor:ROBERT MAŁECKI
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Seria: MAREK BENER. TOM 1
  • Liczba stron:406
  • Data wznowienia:30.06.2021r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 28.09.2016r.

Ale niespodziankę przygotowało dla nas, czytelników Wydawnictwo @czwartastronakryminalu wznawiając serię z Markiem Benerem, toruńskim dziennikarzem autorstwa @robertmalecki.autor !!! Takie niespodzianki to lubię. Niespodzianki, które kończą się litrami wypitej małej czarnej i setkami przekartowanych stron. Nie mogło być inaczej. Oprócz tej serii, wszystkie inne książki Małeckiego mam za sobą. Od razu się przyznam, jestem ogromną fanką Bernarda Grossa (ZadraWada), od którego zaczęła się moja przygoda z autorem. Zachwyciłam się ostatnią premierą „Zmorą”, której recenzję przedpremierową opublikowałam tu: klik. Całkowicie inna od poprzednich Żałobnica, również ma wielu swoich fanów. Autor utytułowany, autor wszechstronny, autor mający za sobą wiele udanych publikacji. Autor, któremu i tym razem postawiłam wysoką poprzeczkę. Czy Bener zachwycił mnie jak Gross? Czy fabuła była na równi emocjonująca, jak fabuła „Zmory”? Czy postacie kobiece okazały się w tej serii tak samo interesujące, jak chociażby w „Żałobnicy”? Na te i inne pytania mam nadzieję odpowiedzieć Wam w niniejszej recenzji.

Nigdy nie wiesz o sobie wszystkiego. Nigdy, dopóki nie staniesz na krawędzi i nie zrobisz czegoś, do czego – jak sądzisz – nie byłbyś zdolny, a co w konsekwencji zmienia cię na zawsze.”

„Najgorsze dopiero nadejdzie” Robert Małecki

Rzadko kiedy jeden cytat potrafi trafnie odzwierciedlić głównego bohatera. Tym razem Małeckiemu udało się to bezkompromisowo. Czytając zacytowany fragment powieści od razu kojarzę go z głównym bohaterem, Markiem Benerem. Los nie szczędził mu przeciwności. Poznajemy go w niezwykłych okolicznościach. Po zaginięciu jego żony Agaty w szóstym miesiącu ciąży. Marek szuka jej już trzy lata, nadal bezskutecznie. To wydarzenia z roku 2013 są podstawą fabuły utkanej w pierwszej częśći serii. W miejskiej gazecie, w której pracuje Bener, toczy się dziennikarskie śledztwo w sprawie śmierci byłego przyjaciela Benera – Wojtka Holtza. O pomoc zwraca się do niego żona zmarłego, była dziewczyna Benera, Weronika. W śledztwie pojawiają się interesujące poboczne wątki. Nagła śmierć Agnieszki, koleżanki sprzed lat oraz udział w całej intrydze jego siostry. Pojawiają się pytania, na które długo nie ma odpowiedzi. Jaki związek ze śmiercią Holtza ma Szaman, były promotor pracy doktorskiej Benera, chwilami oskarżany o udział w porwaniu jego żony. Dlaczego wszystkie wątki zdają się wikłać w pajęczą sieć, gdzie to samo znaczenie ma teraźniejszość, jak i dalsza i niedawna przeszłość.

I wreszcie: „W co ty się wpieprzyłeś Marek, co?”

Cóż, główny bohater to – mówiąc słowami autora – „słynny zajebisty dziennikarz”, któremu niewiele się udaje. Ma trudne relacje w pracy, nie potrafi podporządkować się naczelnej. Przez trzy lata bezskutecznie poszukuje żony, która jest istotną postacią w tle całej fabuły. Ma skomplikowaną osobowość. Jest trudny we współżyciu. Jedyna na wskroś pozytywna relacja łączy go z teściową. Matką zaginionej żony, do której ciągle zwraca się per mamo. Ten wątek czyni go momentami bardziej ludzkim. Małecki potrafi stworzyć bohatera z mocnym rysem psychologicznym, skomplikowanego. Nie jest Bener podobny do Grossa, oj nie. Jest momentami wręcz jego całkowitym przeciwieństwem. Nikt nie przechodzi koło niego jednak obojętnie. Jedni go lubią, inni wręcz nienawidzą. Jedni się z nim utożsamiają, a innych drażni. Nieobojętny bohater to jednak połowa sukcesu dobrej powieści.

Sama fabuła komplikuje się ze strony na stronę. Autor kluczy wokół różnych, z pozoru nieistotnych wątków. Miejsce w niej znalazł lokalny polityk, lokalny gangster i lokalny właściciel miejskiej gazety. Takie miejskie trio. Każdy od każdego zależy. Każdy o coś innego dba. Każdy ma coś innego „za uszami”. Osadzenie realiów w takim „miejskim błotku” przemawia. Przecież wielu z nas mieszka w różnych miejskich dżunglach. W tym wszystkim tajemnica Agaty nie mogła zostać rozwiązana. Przecież nie byłoby cyklu. Czekam więc co będzie dalej.

Rzadko pisarz, którego już wielokrotnie czytałam potrafi mnie zaskoczyć. Tu Robert Małecki zrobił to brawurowo. Po pierwsze wplatając w fabułę i Marka Pijanowskiego, i Annę Rozenberg (pamiętacie moją recenzję Masek pośmiertnych?), i Józefa Skrzeka. Po drugie udowadniając w podziękowaniach, że nasi rodzimi autorzy kryminałów trzymają się razem, wspierają się, mogą na siebie liczyć. To jest bardzo budujące, że w tej dziedzinie nie ma jawnej i niebezpiecznej dla literatury konkurencji. Po trzecie, co najważniejsze, tworząc skomplikowaną fabułę opartą na skomplikowanych relacjach i na wskroś skomplikowanym bohaterze. Czy fanatyk zawiłych i niełatwych książek może chcieć czegoś więcej? Nie sądzę…

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

.

„Sprawa Rollnika. Zbrodnia prawie doskonała” Monika Kassner

SPRAWA ROLLNIKA. ZBRODNIA PRAWIE DOSKONAŁA

  • Autor:MONIKA KASSNER
  • Wydawnictwo:SILESIA PROGRESS
  • Liczba stron:224
  • Data premiery: 06.06.2021.

Mŏm Wŏs rŏd!

Po przeczytaniu drugiej części przygód radcy Adolfa Jendryska spróbowałam i ja tej  ślōnskiej gŏdki, przynajmniej w przywitaniu. Takich i innych zwrotów nie brakuje w najnowszej książce @Monika.Kassner.strona.autorska „Sprawa Rollnika. Zbrodnia prawie doskonała” od @silesiaprogress. Nie obawiajcie się. Tekstu śląskiego nie jest za dużo, a na każdej stronie w przypisach macie gwarę przetłumaczoną na język polski. Okazuje się jednak, że ja z tekstem po śląsku radzę sobie całkiem nieźle, nawet bez pomocy przypisów. To dowód, że książka jest dla każdego. Zarówno dla Ślŏnzoków, jak i dla nie Ślązaków. Wspominałam już o tym przy okazji recenzji pierwszej części Sprawa Salzmanna.

Wszystko zaczęło się od uczniów

Tak przeczytałam w podziękowaniach autorki. Informacja dla mnie niezwykle budująca. To miło, że do powstania książki przyczynili się uczniowie autorki (przyp. Monika Kassner to historyczka i polonistka zarażająca swoich uczniów umiłowaniem regionu, w którym się żyje). Po pierwsze, to dowód, że uczniowie znają i akceptuję pasję autorki. Po drugie, mam nadzieję, popierają jej poszukiwania tego co do tej pory nieodnalezione, tej nieoczywistej śląskiej historii, ludzkiej, indywidualnej przeszłości, która jest kolebką ogromnych wydarzeń i mężnych zrywów. Bądź co bądź duże historyczne wydarzenia kształtuje człowiek. Gdyby nie Ci uczniowie, nie byłoby Adolfa Jendryska w tej odsłonie. Odsłonie śmierci Rollnika.

(…) mamy ciężkie czasy. Węszenie po jednej i drugiej stronie granicy nie wszystkim może się podobać. Teraz każdy każdego śledzi, inwigiluje, jeden na drugiego donosi. Wszyscy chcą się przypodobać nowej władzy.”

„Sprawa Rollnika. Zbrodnia prawie doskonała”  Monika Kassner

W takiej atmosferze przyszło radcy Adolfowi Jendryskowi prowadzić kolejne śledztwo. Po sukcesie w sprawie Salzmanna, Jednrysek został zatrudniony przez Antona Rollnika mieszkającego w niemieckim Hidenburgu (przyp. polskim Zabrzu, śląskim Zŏbrze) do zbadania śmierci jego syna Richarda, cenionego rybnickiego lekarza. Richarda vel Ryszarda, który po podziale Górnego Śląska pozostał po polskiej stronie, w Rybniku. Śledztwo o tyle trudne, że wymaga od Adolfa ciągłego przekraczania granicy i współpracy zarówno z polskimi, jak i niemieckimi śledczymi. To wszystko w tle z rodzącym się nazizmem i zagadką z pozoru nieszczęśliwego wypadku. Do tego poboczne wątki wzbogacające fabułę i czyniące powieść jeszcze ciekawszą.

Nie każdy Adolf to Hitler” – „Sprawa Rollnika. Zbrodnia prawie doskonała” Monika Kassner

Autorka puściła w stronę czytelnika oko umieszczając w książce tę wypowiedź. Już przy „Sprawie Salzmanna” zastanawiałam się nad imieniem głównego bohatera, stygmatyzowanego w późniejszych latach. Okazuje się, że sam Jendrysek we współczesnych sobie, zmieniających się czasach potrafił odnieść się do zbieżności jego imienia z Führerem. Zbieżności dla niego niekorzystnej. Hitlera Jendrysek nie przypomina wcale, to fakt. Po pierwsze jest przystojny. Po drugie inteligentny. Po trzecie ma świadomość różnorodności w kosmopolitycznym świecie. Świecie, którego nie chce zmieniać. Świecie, w którym potrafi żyć uczciwie i szczęśliwie. Nadal Jendrysek jest momentami chaotyczny, porywczy. Nadal ma słabość „(…) do eleganckich garniturów, dobrego piwa, drogich cygar i pięknych kobiet…” i zdarza mu się zapominać o regularnych posiłkach. Zaśmiewałam się do łez czytając opisy jego kłótni z żoną, Hajdelką, która „Z mlekiem matki wyssała pruski dryl, który nie dawał się jej rozluźnić ani na chwilę”. Hajdelką, która została zobrazowała jako typowo ślonsko baba. Silna, oddana, z ogromnym talentem kulinarnym, wychowująca dzieci twardą ręką.  

Samo śledztwo toczy się niespiesznie. Więcej tu dedukcji, jak zresztą w typowym kryminale retro. Więcej patrzenia w twarz, obserwowania reakcji wszystkich wokół i całego otoczenia. Jak sam Jendrysek powiedział „Brak dowodów zbrodni nie jest dowodem jej braku”. Dlatego szuka dogłębnie. Kombinuje formułując nawet absurdalne tezy i je sprawdza. Oczywiście ma wielu pomocników, bardziej lub mniej formalnych. Najbardziej ciekawym pomocnikiem okazała się Lotti. Pół Polka, pół Angielka. Uwielbiam takie kobiety! Mieszkająca w najpiękniejszym hotelu w Zabrzu, w Hotelu Admiralspalast przy Wolności 305 (przyp. zerknijcie na okładkę). Wplatająca angielskie słówka w swoich wypowiedziach, co o dziwo nie denerwuje, wręcz dodaje uroku w dialogach z Jendryskiem. Ona otwarta, towarzyska. On starający się trzymać dystans. Ona chętna, by pomóc w śledztwie. On na samą o tym myśl dostaje hercklekotów. Ciekawe połączenie, ciekawa para. Praktycznie gotowa para śledczych do następnej powieści, taka mieszanka wybuchowa.

Nie chcę więcej spojlerować, powiem tylko, że sam pomysł na zbrodnię niezwykle wyszukany. Co do sprawcy, no cóż, tak się skupiłam na poszukiwaniu podejrzanych wśród ścisłego grona ofiary, że nie dostrzegłam oczywistych sygnałów. Czuję się wytłumaczona. Wszak nie każdy może być Jendryskiem!

Monice Kassner ponownie udało się połączyć fikcję z rzeczywistością, przeszłość z teraźniejszością, fantazję z realnością życia na podzielonym Górnym Śląsku. Opisy zachowań, cech, wad są ogromną wartością tej książki. Pół – Niemcy, pół – Polacy.  Po obu stronach Ślązacy. Autorka stara się przybliżyć czytelnikowi specyfikę przedwojennego Śląska. Kto i dlaczego tracił życie? Kto i dlaczego popierał Niemców? Kto i dlaczego mimo wszystko, mimo swego pochodzenia czuł się Polakiem? Wplecenie faktów historycznych wzbogaca każdą powieść. Zachwyciłam się wspomnieniem żółtawego nalotu na parapetach lipińskich domów z fabrycznych kominów Huty Silesia, huty cynku. Dopiero wspomnienie o tym skłoniło mnie do szukania informacji o tym fakcie, a takich smaczków w książce wiele.

Książka pisana jest bardzo dobrym językiem, jak na polonistkę przystało. Moniki Kassner wspaniale się słucha, wiem, bo słuchałam. Tak samo dobrze się ją czyta. Dialogi bardzo żwawe i dynamiczne, pomiędzy Ślązakami z wiecznym larmem. Majstersztykiem jest przechodzenie z idealnej polskiej mowy w gwarę śląską i odwrotnie. Jak ten Jendrysek potrafi się wysławiać!! Jak inni potrafią się wysławiać!!!

Kassner oczarowała mnie również niezwykłą umiejętnością kreślenia postaci, ciekawych postaci. Nawet poboczni bohaterowie nie są przypadkowi. Ich sylwetki momentami przyćmiewają samego Jendryska. Są kreślone z humorem i ogromną czułością. Dopieszczone do ostatniego słowa, do kropki na końcu zdania. Nawet sprawca wydaje się być porządny, sumienny i pracowity. To wielka sztuka nakreślić postać sympatycznego sprawcy. Sprawcy, którego da się lubić.

To nie jest książka dla Ślązaków. Nie!!! To książka dla każdego czytelnika, który znużony amerykańskimi, brytyjskimi, skandynawskimi kryminałami szuka odświeżającej lektury. Nietypowej lektury. Lektury z historią w tle napisaną wspaniałym językiem. Miłego czytania!!!

ps. jak ja się cieszę, że sięgam do tak różnego repertuaru. Ile by mnie ominęło, gdybym nie przeczytała książek Moniki Kassner. Oj tak….

Chowcie sie!

Moja ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą serdecznie dziękuję Wydawnictwu Silesia Progress i autorce.

„Za każdą cenę” Robert Dugoni

ZA KAŻDĄ CENĘ

  • Autor:ROBERT DUGONI
  • Wydawnictwo:ALBATROS
  • Seria: TRACY CROSSWHITE. TOM 6
  • Liczba stron:448
  • Data premiery:02.06.2021r.

Pewnie przyznacie mi rację, jak to mówią Anglicy „in advance”, a Polacy „z góry”, że goni @WydawnictwoAlbatros w publikacjach książek z serii o Tracy Crosswhite autora @AuthorRobertDugoni. Goni, goni. To dobrze, bo światową premierę będzie miał w dniu 20 czerwca 2021 ósmy tom cyklu, tytuł oryginalny „In Her Tracks”. Ciekawe pod jakim tytułem wyda go Wydawnictwo Albatros. Interesuje  mnie bardzo, co dzieje się w kolejnych, siódmej i ósmej części serii. A teraz przed Wami praktycznie na bieżąco – uff jak dobrze, że nie z zaległości – recenzja książki „Za każdą cenę”. Poprzednią książkę oceniłam bardzo wysoko 8/10 (recenzja: Brudna sprawa). Bardzo spodobała mi się wielowątkowa fabuła i styl pisania. Zapraszam więc do zapoznania się z moją opinią na temat szóstej książki z Tracy Crosswhite w roli głównej.

(…) bycie rodzicem nie jest dla słabych duchem. (…) bycie rodzicem oznacza niewysłowioną radość i szczęście, ale także ryzyko przeżywania niewyobrażalnej rozpaczy i bólu”.

„Za każdą cenę” Robert Dugoni

Kto z Was, będąc rodzicami, zgodzi się z opinią autora? Dajcie znać. Ja podpisuję się pod nią obiema rękoma. Naprawdę trudno jest przeżyć stratę własnego dziecka. Niektórzy przeżywają tę stratę wielokrotnie lub jedna po drugiej. Wiele wielkich, przeogromnych strat. Nigdy tak naprawdę nieprzepracowanych strat. I o takich stratach jest ta książka. O ludziach, którzy odeszli.

Jak to w przypadku tej serii, są dwie ofiary. Choć to nie jedyne wątki poruszone przez autora. Lubię, takiego Dugoniego. Takiego swojego, takiego konsekwentnego. Prezentującego taki sam poziom, wysoki poziom. Pierwsza z ofiar to matka, zamordowana na oczach własnych dzieci. Matka nie godząca się na handel narkotykami w dzielnicy, w której mieszka wielu małych mieszkańców. Matka walcząca. Matka przegrywająca tę walkę. Matka nazwana, to Monique Rogers. Tym śledztwem zajmują się uroczy, mimo swojej ponad stukilowej wagi, Faz i Del. Uwielbiam ten duet. Taki czasami Flip i Flap, nie raczej Flap i Flap. Obaj są bowiem słusznej postury, takiej włoskiej. Druga ofiara to córka, indyjskiego pochodzenia. Córka walcząca ze stereotypami o swej narodowości. Córka ubierająca się jak zwykła młoda kobieta. Córka nie poddająca się tradycjom. Córka nie akceptująca aranżowanych małżeństw. Córka stanowiąca o sobie. Córka nazwana, to Kavita Mukherjee. Tym śledztwem przewodzi Tracy Crosswhite mająca swoje osobiste problemy. Znajdująca się w kilkunastotygodniowej ciąży, obawiająca się o swoją pozycję. Czy uda się śledczym odnaleźć sprawców?

Ps. nie wiem po co zadałam to pytanie, przecież i tak Wam nie napiszę. Wybaczcie, nie chcę spojlerować.

Robert Dugoni trochę namieszał w życiu prywatnym Tracy. Podważył jej pozycję wprowadzając konkurencję. I to znaczną, i to kluczową. Czy chociażby powodując zwady i niedomówienia z kapitanem Nolasco. Ten wątek jest istotny dla prowadzonego śledztwa. Momentami Tracy wydaje się swoją osobistą sytuacją całkowicie pochłonięta. Na szczęście, tylko momentami. Postać kobiety w ciąży została bardzo dobrze rozpisana. Tracy jest bardziej ludzka. Nie wycieka z niej tylko profesjonalizm, lecz prawdziwa kobieta w ciąży, z wszystkimi jej objawami. Taka ludzka Tracy też się sprawdza w prowadzonych sprawach. Podobnie jak w poprzedniej części, jest bardziej czuła, bardziej delikatna i bardziej emocjonalna.

Sam Faz, znacząca osobowość w Sekcji Ciężkich Przestępstw Kryminalnych ma swoje problemy. Problemy, z którymi trudno mu sobie poradzić, mimo swego profesjonalizmu, ogromnego profesjonalizmu. Ten duży profesjonalizm odzwierciedlony w pracy śledczych jest ogromną wartością tej części. Można nużyć się w zawiłościach pracy policji, kompletnie się nie nudząc. A to jest duży plus kryminału policyjnego. Czasem osadzenie w pracy policji mnie nuży. Naprawdę nuży. Bardzo spodobała mi się postać Faza w tej odsłonie. Wzmógł jeszcze moją sympatię do swojej osoby.

W pięćdziesięciu dziewięciu rozdziałach Dugoni odwzorował ponownie bardzo dobrze całą plejadę głównych bohaterów. W mojej opinii, Tracy tak naprawdę nie jest najważniejsza. Mimo, że cykl jest nazwany jej imieniem i nazwiskiem. Równie ważni są inni członkowie zespołu, którzy spajają całą historię, scalają wszystkie wątki doprowadzając do odnalezienia sprawcy. Czy ta książka mi się spodobała? Tak, zdecydowanie mi się spodobała.

Podobały mi się wzajemne animozje, próby sił. Jak w życiu. Jak w naszych pracach, w naszych domach, czasem w naszych przyjacielsko – znajomskich relacjach. Nie lubię w kryminałach idyllicznego obrazu współpracy śledczych. Nie ma idealnych ludzi, więc nie może być idealnych śledczych. Nie ma idealnego życia, więc nie może być idealnej zawodowej współpracy. Takie prawdziwe relacje dobrze się sprawdziły w fabule. Trochę namieszały, ale jednocześnie uczyniły ją ciekawszą. Pamiętacie tasiemiec „Dynastię”? Wybaczcie porównanie, ale rodzice od czasu do czasu kilkadziesiąt lat temu pozwolili mi oglądać. Gdy nie było w odcinku Alexis, która najlepiej potrafiła namieszać w relacjach głównych postaci, nie był to odcinek ciekawy. Z tego samego założenia – może też swego czasu fan „Dynastii” – wyszedł Dugoni zakorzeniając w fabule wiele problemów osobistych, tarć i niedopowiedzeń, które mogą zniszczyć każdą relację.

I trochę o tej relacji jest ta książka. O relacji między ofiarą a jej przyjaciółką, która żyła myśląc, że na równi sobie były oddane, że Kavita zrozumie jej wybory, nawet jeśli się z nimi nie zgodzi, że jej nie odtrąci w chwili próby. Tak zwykle myślą przyjaciółki o sobie nawzajem. Rzeczywistość jednak może być całkiem inna. Te relacje mnie najbardziej zaskoczyły, bo cóż sam styl pisania autora już znam z części piątej, bohaterów również, wielu z nich polubiłam, więc mam do nich emocjonalny stosunek. Przyznaję jednak, tak skonstruowanych relacji nie spodziewałam się w kryminale policyjnym. Oczywiście wszystko napisane w sposób przystępny, przyjemny, z dobrymi, skomasowanymi dialogami, bez zbędnych ozdobników. Takie męskie pisanie, konkretne pisanie.

Przeczytajcie koniecznie, bo to dobry kryminał i dobra seria. Przeczytajcie, by oprócz zweryfikowania  opisanych powyżej przeze mnie walorów książki, dowiedzieć się, co autor miał na myśli mówiąc o koncepcji rodziny typu instant. Tą koncepcję zapamiętam na długo. Możliwe, że do końca życia. Możliwe, że wrócę do niej w innej, przyszłej recenzji.

Od razu zastrzegam, nie znajdziecie w tej pozycji wielkiego efektu WOW. To nie ten pisarz, nie ten styl pisania. Jeśli jednak lubicie czytać ciągle zastanawiając się co będzie na końcu i nie potrafiąc się tego końca doczekać, to jest to książka dla Was. Zdecydowanie dla Was.

Moja ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję  Wydawnictwu Albatros.

„Śmierć Pani Westaway” Ruth Ware

ŚMIERĆ PANI WESTAWAY

  • Autor:RUTH WARE
  • Wydawnictwo:CZWARTA STRONA
  • Liczba stron:480
  • Data premiery:02.06.2021r.

Czytaliście poprzednią książkę autorki? Jeśli nie, a chcecie się dowiedzieć czy przypadła mi do gustu to zachęcam do przeczytania recenzji Pod kluczem. Książka bardzo mi się podobała.

Opis wydawcy w przypadku „Śmierć pani Westaway”, która premierę miała zaledwie 2 czerwca, zastanawia. Jak czytam „Każda rodzina ma swoje mroczne tajemnice” to zakładam, że będzie to dobra powieść. Powieść głęboka, powieść druzgocąca. Często wydania od Wydawnictwa Czwarta Strona takie są. Spełniają moje wymagania. Oj spełniają. Sama okładka już wiele obiecuje. Zamknięta, stalowa brama. Ciekawi Was co za nią jest, za tą bramą? Mnie ciekawiło bardzo.

(…) dzieci to tylko kłódki do patriarchalnych kajdanek małżeństwa”.

„Śmierć pani Westaway” Ruth Ware

Tylko, że o dzieci w tej książce chodzi. Dzieci niechciane, niespodziewane, dzieci, które pojawiają się przedwcześnie. Dzieci będące czyimiś wnukami, siostrzeńcami, bratankami. Czyimiś dziećmi. Takim dzieckiem jest Hal. Samotna, dopiero co przekroczyła dwadzieścia lat, sierota. Tęskniąca za matką, którą straciła trzy lata wcześniej. Zarabiająca pieniądze wróżąc z kart, rąk lub z oczu. Pieniądze, których los jej do tej pory skąpił, których zawsze było za mało. Los wydaje się odmieniać gdy dowiaduje się o tym, że została spadkobierczynią Pani Hester Westaway, jej babci. Wyrusza więc do posiadłości w Kornwalii, gdzie dowiaduje się o istnieniu trzech wujków, o których nie miała pojęcia. W jaki sposób zmienią jej życie? Czy uda jej się odnaleźć więź z Ablem, Ezrą i Hardingiem? Czy będzie tylko dla nich zagrożeniem? Kolejnym zagrożeniem.

Tajemnice w staroangielskiej posiadłości

Trochę jak w „Wichrowych wzgórzach” Emily Brontë, które uwielbiam. Ogromna, stara posiadłość. Zimna posiadłość, ze stromymi schodami, emaliowanymi wannami na nóżkach. Strzeliste okna na strychu. Okna zabite kratami. Rodzina z tradycjami. Dzieci wychowywane „twardą ręką”, zamykane w pokoju na strychu z zakratowanymi oknami za każde małe, niewinne przewinienie. Despotyczna matka nie okazująca uczuć. Gospodyni, teraz już ponad osiemdziesięcioletnia, głucha, słaba, kuśtykająca, ale do końca oddana swojej chlebodawczyni. Wierna do końca, do jej śmierci.

To historia o odnajdywaniu siebie. O poznawaniu własnej matki, prawdziwej matki. O penetrowaniu jej przeszłości, o której nic nie wspominała nic nie mówiła. To historia o poszukiwaniu ojca. Ojca, którego się do tej pory nie znało.

To wszystko w dusznym, angielskim klimacie. Deszczowym, wietrznym, zimnym. W angielskim stylu pozostała rodzina milczy, milczy gospodyni, milczy nawet notariusz, mimo, że widać, że chciałby coś powiedzieć. W tym wszystkim próbuje odnaleźć się młoda dziewczyna, samotna dziewczyna.

Styl autorki bardzo dobry, mimo klimatu, który wiernie odwzorowała. Narrator jest trzecioosobowy. Retrospekcje odnoszące czytelnika do 1994 roku pozawalają poznać motywy, zatracić się w ówczesną rzeczywistość. Poznać realne wydarzenia z przeszłości.

Bardzo podobał mi się poboczny wątek homoseksualizmu jednego z synów Hester Westaway. Jej braku tolerancji, wręcz jawnej nienawiści. Lata dziewięćdziesiąte nie w każdej rodzinie przyniosły odwilż. Nie w każdej przyniosły tolerancję. Na pewno nie w tak starej rodzinie z tradycjami.

Nie spinały mi się tylko te niespodziewanie odnalezione dzienniki. Wydawały mi się ogromnym uproszczeniem. Dzienniki, w których wiele stron wyrwano, zatarto. Dzienniki, w których opisano historię Maggie i historię Maud. Dzienniki schowane w ogromnym, starym domu. Przez wiele stron zastanawiałam się, że gdyby mieszkańcy posiadłości rzeczywiście chcieli ukryć pewne z przeszłości zdarzenia to w pierwszej kolejności zrobiliby wszystko, by żaden ślad nie został.  Mało prawdopodobne, by ktoś z zewnątrz nagle je odnalazł i stał się ich posiadaczami. Tak cenne skarby, jak dzienniki skrywające tajemnice chroni się przede wszystkim.

Rodzinne tajemnice sprawdzają się w każdej prozie. Ostatnio czytałam wiele takich wątków. Ale rodzinne tajemnice w staroangielskim domostwie mają dodatkowy urok i tak naprawdę mroczny klimat. Klimat, w który warto zanurzyć się w trakcie tych parę wolnych, sennych dni. Zachęcam do lektury.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Czwarta Strona.



„Biel” Małgorzata Oliwia Sobczak

BIEL

  • Autor:MAŁGORZATA OLIWIA SOBCZAK
  • Wydawnictwo:W.A.B.
  • Seria: KOLORY ZŁA. TOM 3
  • Liczba stron:416
  • Data premiery:19.05.2021r.

Długo czekałam na swoją „Biel” od Wydawnictwa W.A.B. z 19 maja. Nie mogłam się doczekać. Paczka szczęśliwie dotarła, a ja zanurzyłam się w dalsze losy bohaterów z tryptyku „Kolory zła” od @Małgorzata Oliwia Sobczak – autorka. Chcecie przypomnieć sobie jak zrecenzowałam poprzednie dwie części cyklu? Nic trudnego  wystarczy kliknąć Czerwień oraz Czerń. Chcecie dowiedzieć się co myślę o najnowszej części? Nic trudnego  wystarczy przeczytać tą recenzję. Czyż to nie udany przepis na poszukiwanie kolejnej książki do przeczytania?

Dziwne, że ta przeszłość zaczęła wracać. Jakby ktoś odkręcił kurek i stara woda zalała teraźniejszość.”

„Biel” Małgorzata Oliwia Sobczak

Dziwne, że tak kończy się trylogia „Kolory zła” Małgorzaty Oliwii Sobczak. Dziwne, że wydarzenia z 2015 roku rozpoczęły się tak naprawdę w 1988, gdy Polskę zasnuła kurtyna komunizmu. Gdzie policja była jeszcze milicją. Gdzie cinkciarze i prostytutki współpracowali i z mafią, i z m… też na „m”, ale milicją. Dziwne, że to Ewa rozpoczyna i kończy tą kryminalną historię. Spina ją jak klamrą. Ewa, która „Wiedziała o sobie wszystko. I nienawidziła siebie jak nikogo na świecie”.  Ewa, która interesowała się śmiercią swojej koleżanki, Miśki. Śmiercią samobójczą wskutek skoku z okna sopockiej kamienicy. Świadkiem tej tragedii jest Iwona Woch fotografka mająca studio naprzeciwko (pssst, z posłowia dowiedziałam się, że podobna Iwona istnieje naprawdę). 

Sprawą, po swoim szczęśliwym powrocie z Kartuz do Trójmiasta, zajmuje się Leopold Bilski. Prokuratorskie działania wspierają Kita i Pająk oraz aspirant Anna Górska. Górska, którą już nic z Bilskim nie łączy. Odkrywają, że Miśka przed śmiercią była krępowana i duszona. Wszystko zdaje się do siebie pasować. Miśka bowiem była prostytutką. Przy czym nie odnaleziono natarczywego klienta, który wytłumaczyłby ślady na ciele Michaliny. Bilski zaczyna więc kopać głębiej. Odzywają się do niego duchy przeszłości. Odzywa się do niego ojciec, Miłosz Bilski, który zginął siedemnaście lat wcześniej w niejasnych okolicznościach. Odzywa się do niego śledztwo, który wtenczas ojciec Leopolda prowadził. Śledztwo w sprawie prostytutki, Teresy Dulewicz, która zmarła przez „(…) typowe zadławienie. Na szyi otarcia naskórka i sińce.”. Odzywają się do niego duchy znajomych rodziców, współpracowników ojca, milicyjnych oficerów i komunistycznych notabli. Duchy, które albo zamilkły na zawsze, albo świetnie odnalazły się w wolnej Polsce. Co łączy te dwa śledztwa? Czy ofiary, czy modus operandi, czy sprawca?

Raz, dwa, trzy

I koniec trylogii. Koniec nietypowy, niespodziewany. Dużym zaskoczeniem była podróż z bieżącego wątku kryminalnego do czasów rodziców Leopolda. Do czasów jego ojca, też prokuratora. Czasów matki, która wiedziała o zdradach męża. Czasów żony przyjaciela ojca, która również wiedziała o zdradach męża. Czasów, gdy kobiety nosiły swetry, żakiety z poduchami na ramionach, przepasane czarnym, szerokim pasem oraz elastyczne, świecące getry i szpilki kaczuszki. Panowie zaś nosili się w jasnej marynarce stylizując się na Dona Johnsona. Ta podróż w nieznaną przeszłość Bilskiego okazała się dla mnie nawet ważniejsza, niż niezawinione śmierci luksusowych prostytutek. Z napięciem śledziłam kolejne przedstawiane losy współpracowników milicyjnych, prokuratorskich, z którym stykał się młody Leo, których znał osobiście, których w pewnym momencie musiał zacząć podejrzewać. Momentami wszyscy byli podejrzani. Wszyscy, którzy przewinęli się w śledztwie ojca Bilskiego. Na tym polega dobry kryminał, że autor kluczy wątkami, by zmylić czytelnika.

Sprawca z roku 2015, no cóż, był totalnym zaskoczeniem, przyznaję. Nawet w roli czytelnika, jak się okazało, myślę pewnymi schematami i te schematy mnie gubią.

Bardzo dobry okazał się wątek związku pomiędzy rodzicem a dzieckiem. W wielu wymiarach autorka zobrazowała jak ważne są relacje, powiązania. Jak wraca do nas, całkiem niespodziewanie genotyp. Takich par rodzico – dzieci w książce jest wiele. Każda jest inna. Każda czymś innym naznaczona. Każda ma inną historię, traumy i bóle do przepracowania. O każdej czytałam z zaciekawieniem.

Nie jest to jednak moje wymarzone zakończenie trylogii. To raczej rozliczenie. Rozliczenie Bilskiego. Z poprzednich śledztw, z poprzednich decyzji osobistych, z błędów ojca. Zabrakło mi niespodziewanych zwrotów akcji, ciągłego zaskoczenia, że to nie ten i nie ten, i nawet nie ten jest sprawcą, nie jest temu wszystkiemu winny. W wątku sprzed siedemnastu lat od początku podążałam ścieżkami osób z kręgu bliskich znajomych. O ile współczesny wątek kryminalny był dla mnie skrojony na miarę, o tyle czasy Miłosza Bilskiego niekoniecznie. Mimo, że miło było wrócić do czasów gdy pamięta się tamtą modę i sposób umeblowania prawie każdego polskiego M3 czy M4.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zrecenzowania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

Premiera – „Cierń” Przemysław Żarski

CIERŃ

  • Autor:PRZEMYSŁAW ŻARSKI
  • Wydawnictwo:CZWARTA STRONA
  • Seria: ROBERT KREFT. TOM 3
  • Liczba stron:464
  • Data premiery:02.06.2021r.

Są bohaterowie za którymi już tęsknię po przekartkowaniu ostatniej strony. Takim bohaterem jest Robert Kreft. W recenzji poprzedniej części cyklu Blizna napisałam, że „(…) Roberta Krefta poznajemy bliżej. Dowiadujemy się trochę o jego przeszłości, o tym, co go ukształtowało. Poznajemy jego dawne rany i dotykamy jego blizn”. O takim Krefcie świetnie się czytało. Z rozżaleniem przeczytałam w opisie wydawcy „Brawurowy finał cyklu z komisarzem Robertem Kreftem w roli głównej!”. To, że brawurowy, to się cieszę, naprawdę. Ale, że finał!!! To coś innego, totalnie innego… No cóż, uczucia na bok, bo czeka na Was nowa przygoda z Kreftem, którą popełnił @Przemysław Żarski – autor, a wydało Wydawnictwo Czwarta Strona. Przygoda, która premierę ma 2 czerwca.

Błędy tkwią w pamięci niczym cierń. Ich wspomnienie tylko potęguje ból.”

„Cierń”  Przemysław Żarski

Mocny cytat? Poczekajcie, jak przeczytacie książkę. Nie udało się komisarzowi Robertowi Kreftowi dopiąć do końca wątku, który prowadził w sprawie uwięzionych kobiet w nieruchomości należącej do jego kolegi Błażeja Urygi. Nie udało się. Ktoś znowu rozpoczyna z nim grę. Grę, w której stawką jest życie młodych kobiet. Grę, w której stare kości zostaną odgrzebane i to dosłownie, przy przydrożnej kapliczce. Co łączy zniknięcia młodych kobiet z późniejszymi ich samobójczymi śmierciami. Co łączy Barańską, żonę Urygi – współpracownika Krefta, Annę Kreft – jego matkę ? Czy wydarzenia teraźniejsze mają związek ze śmiercią samobójczą matki Krefta? Czy kobiety ginęły przypadkowo? Jaki związek z ich zaginięciami miało poznanie tajemniczego Michała? Tyle pytań ile odpowiedzi. Tyle zagadek ile rozwiązań. Tyle śledztwa ile zaangażowanych policjantów. O tym wszystkim możecie przeczytać.

Chciałam w żołnierskich słowach

No chciałam, naprawdę chciałam skupić się tylko na najistotniejszych aspektach powieści, dosłownie w kilku zdaniach. Nie udało się. Niestety. Myśli kłębią mi się jak huragan w głowie. Wracam pamięcią do poprzednich części serii. Szukam Krefta swojego, takiego, którego zapamiętałam. Krefta mającego słabość od kobiet, z którymi pracuje. Krefta potrafiącego „obić mordę” byłemu mężowi kobiety, z którą się spotyka. Krefta z jednej strony szorstkiego, zdystansowanego, z drugiej niezwykle uczuciowego, smutnego, niezaznającego spokoju. Szukam jego początku. Próbuję w pamięci odtworzyć, gdzie jest to preludium. No…sami widzicie, że się nie da w paru słowach.

Początek zawsze gdzieś jest. Dla wielu z nas jest nim to, co stało się w dzieciństwie.

(…) Dzieciństwo jest bańką, w której przechowujemy przebłyski wspomnień, urwane migawki z przeszłości. Pamięć bywa wybiórcza. We wspomnieniach odsuwamy na bok lęki, niepowodzenia i porażki, projektując obraz świata i bliskich diametralnie różny od prawdziwego”.

Dzieciństwo Krefta to jedno wielkie cierpienie. Cierpienie chłopca przeżywającego śmierć samobójczą matki. Cierpienie chłopca słyszącego głos matki wydobywający się z kasety magnetofonowej. Jakby spowiedź, jakby wytłumaczenie, jakby głoś z zaświatów.

W powieści czekają na Was znani bohaterowie z poprzedniej części cyklu. Jest i Błażej Uryga, jest i Marta Rybicka, jest i Natalia Kilian, jest i Olga Krynicka. Krynicka nadal przegrywająca z własnym mężem. Mężem, który mimo swej wyprowadzki manipuluje rzeczywistością, rozgrywa dzieckiem, kreuje nową relację przemocową, czasem na odległość, czasem z bliska. Żarski nie zapomniał o sprawdzającym się zestawieniu. Zestawieniu tych, którzy są kluczowi dla sprawy, kluczowi dla spraw.

Narracja jest prowadzona  w trzeciej osobie. Konstrukcja podoba mi się bardzo. Rozdziały nazwane są nazwiskiem kluczowego bohatera, wskazują też miejsce i czas akcji. Żarski uwielbia retrospekcje. Dzięki takiej konstrukcji czytelnik nie ma szans się pogubić, zatracić w kreowanych wątkach. Pisarstwo Żarskiego zasługuje na ogromne brawa. Dbałość o detale, wykreowane postaci, ciekawe wątki poboczne, udane retrospekcje, o których już wspomniałam. Przedstawiając wątek kryminalny Żarski dopracowuje każdy szczegół, nie ma żadnych niedociągnięć. Sam wszystko kwestionuje, podważa postawione tezy. Tym samym uwiarygadnia każdy wątek, każdy postęp w śledztwie. To trylogia, w której każda kolejna część jest na takim samym wysokim poziomie i w odniesieniu do kunsztu pisarza, i w odniesieniu do fabuły. To rzadko się zdarza. Taka konsekwencja, by każda kolejna część była tak samo dobra. Była naprawdę wysokiej jakości klamrą spinającą całą serię.

Faktycznie „Brawurowy finał cyklu z komisarzem Robertem Kreftem w roli głównej!” Stwierdzam z całą stanowczością. Kreft jak dobre wino, co część cyklu to lepszy. Żarski tak samo. Co książka to lepszy. W trzeciej odsłonie perfekcyjny w każdym calu.

Rzadko daję rady. Teraz nie mogę się powstrzymać. Jeśli nie poznaliście Krefta wcześniej, zacznijcie chronologicznie od „Śladu”, potem sięgnijcie po „Bliznę”. Dzisiejszą premierę zostawcie sobie na koniec. To pozwoli Wam poznać historię dogłębnie, od początku. Zrozumieć skąd te ślady. Skąd te blizny. Skąd te skazy i ciernie, których do tej pory nikt nie usunął, nikt nie był w stanie wyciągnąć.

Moja ocena: 9/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Czwarta Strona.

„Ostrze” Belinda Bauer

OSTRZE

  • Autor:BELINDA BAUER
  • Wydawnictwo:W.A.B.
  • Liczba stron:384
  • Data premiery:28.10.2020r.

Oj długo, bardzo długo „Ostrze” od Wydawnictwa W.A.B. czekało na mojej półce. Tłumacząc się napiszę tylko, że nie mogłam zmotywować się do lektury czytając w opisie wydawcy, że trójka dzieci została sama w samochodzie, gdy matka „(…) poszła szukać jakiegoś telefonu, by zadzwonić po pomoc. Odchodząc, powiedziała: „Zostańcie tu. Wrócę szybko!”. Ale nie wróciła…”. Zaintrygował mnie ten opis, nie powiem. Przeczytałam nawet parę stron. Trauma dzieci, samotność powaliły mnie od pierwszych kartek. Dlatego do tej pozycji musiałam dojrzeć. Odczekać, aż opadnie pierwszy kurz. Aż nabiorę odwagi, nie tyle jako czytelniczka, ile jako matka i przeczytam, co dalej działo się z Jackiem oraz jego dwoma młodszymi siostrami, Joy i Merry.

Nie było happy endu

Niestety nie było. Dzieci jak z najsmutniejszej z bajek braci Grimm zostały same. Jack przez trzy lata opiekował się siostrami sam udając, że lata chwila wróci tata. Tata, który dwa lata po tych traumatycznych wydarzeniach wyszedł po mleko i nie wrócił. Jack starał się jak mógł, jak na kilkunastolatka przystało. Zapewniał pożywienie, czasem niezgodnie z prawem. Czerpał z ciemnych stron miasta szukając sposobu na utrzymanie sióstr. Sióstr, którymi chciał się opiekować najlepiej jak potrafi. Perspektywa Jacka jest pierwszą.

Drugą perspektywą jest życie Catherine While. Ciężarnej żony Adama. Żony, która znajduje bogato zdobiony nóż z kartką z napisem „Mogłaś zginąć”. Co zdarzenie w domu Catherine ma wspólnego z Jackiem i ciągle otwartym śledztwem w sprawie śmierci jego matki? Czy Catherine i Jack powinny obawiać się tej samej osoby?

Takie dzieci istnieją.

Jestem tego pewna. Takie dzieci jak Jack. Dzieci opiekujący się swoim rodzeństwem, opiekujący się samodzielnie swoimi rodzicami. Dzieci szukający sposobu na zdobycie pożywienia. Dzieci popełniający przestępstwa, by mieć co do ust włożyć, czy prostytuujący się. Dzieci żyjące na ulicach. To nie książka fantasy. Tak czasem się dzieje, tak czasem się zdarza. Co rusz o nich czytamy, co rusz oglądamy je w telewizji.

Oprócz bolesnego wątku obyczajowego, w powieści dobrze skonstruowany został wątek kryminalny. Podobały mi się postaci śledczych: Reynoldsa i Marvina. Doświadczonego śledczego, za karę wysłanego na prowincję z niedoświadczonym żółtodziobem. Żółtodziobem popełniającym błąd za błędem. To nietypowy londyński klimat. Nietypowi detektywi. Ich relacja przypominała mi trochę Flipa i Flapa. Każdy chciał się przed drugim popisać, każdy chciał powiedzieć z dziką satysfakcją „A nie mówiłem”. Nie są to jednak postaci przeszkadzające w odbiorze książki. Raczej ją dopełniają, w typowy, charakterystyczny, angielski sposób. Z typowym, charakterystycznym, angielskim humorem. Z typowymi, charakterystycznymi, angielskimi przywrami.

Druga połowa książki zdecydowanie słabsza. Jakby autorka nie wytrzymała napięcia, nie zdołała sprostać oczekiwaniom. Jakby chciała dopłynąć za wszelką cenę do brzegu. To spłaszczyło całkowicie wątek intrygi kryminalnej. Usunęło napięcie, niespodziewanie. Samego sprawcę Bauer opisała w dość oczywisty sposób. Nie poznałam jego motywów, przyczyn jego zezwierzęcenia. Poznałam tylko boleść, którą niósł wokół siebie. Otoczenie, które pustoszył sprytnie się ukrywając, sprytnie się maskując.

Bardzo dobry język, dialogi. Akcja i atmosfera jak na gatunek stosunkowo lekka. Co uratowało tą pozycję? Na pewno, pomysł, styl i bohaterowie. Thrillera było relatywnie mniej. Jest to jednak lektura przyjemna, na którą warto poświęcić swój czas.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu W.A.B.