„Najkrótsza noc” Mirosława Kareta

NAJKRÓTSZA NOC

  • Autor:MIROSŁAWA KARETA
  • Wydawnictwo:MANDO
  • Liczba stron:208
  • Data premiery: 16.06.2021r.

Byliście kiedyś na spływie kajakowym? A znacie takich gości jak; Jenk, Jigrzan, Maniewid, Pòrenut, Smătk czy Gerowit? Jeśli na co najmniej jedno z dwóch powyższych pytań odpowiedzieliście „nie”, to najnowsza książka od #mirosławakareta wydana przez @wydawnictwomando jest dla Was idealna.

Przyznaję, ja na spływie kajakowym nie byłam, ale byli moi znajomi. Z ich relacji wynika, że o rozwód nietrudno, o rozstanie razem pływającej zakochanej – do pewnego momentu – pary również. Dodatkowo na kajakarzy czyha nieregularne koryto rzeki lub niekonsekwentna głębokość jeziora. Ponadto komarów w bród i nie ma czystej, odosobnionej toalety. Dodatkowo narażamy się na wielogodzinne ulewy, a tym samym zamoczenie prowiantu i najpotrzebniejszych rzeczy lub oparzenia słoneczne. Co kto chce, co kto woli. Ale zabawy i radości jest bez liku !!!

Takich gości jak; Jenk, Jigrzan, Maniewid też przed przeczytaniem „Najkrótszej nocy” nie znałam. Samą autorkę kojarzę tylko z opowiadania opublikowanego w antologii Taniec pszczół i inne opowiadania o czasach wojny. Tym bardziej ucieszyłam się z możliwości przeczytania jej książki z najkrótszą, sobótkową nocą w tle.

Dla niektórych to swojak, złośliwy może, choć w gruncie rzeczy poczciwy psotnik, uosobienie wszystkich wad i zalet Kaszubów. Ale dla innych to wcielenie zła, przewrotności, potężnej szatańskiej mocy. Co kto woli.”

„Najkrótsza noc” Mirosława Kareta

Mam nadzieję, że sam cytat nasunął już Wam, co głównie mnie urzekło w tej historii. Ten kaszubski klimat, te kaszubskie wierzenia, ta kaszubska gwara, te kaszubskie zapachy i klimaty. Ten prawdziwie odwzorowany majestat krainy tysiąca jezior . Te wszystkie biesy, duchy kaszubskich lasów i ciekawe regionalne postacie. A do tego fabuła. Ciekawa, bogata w barwne postacie, prawdziwa mieszanka wybuchowa.

Zaczyna się całkiem niewinnie

Paru śmiałków, no dobrze, więcej niż paru, zdecydowało się spędzić wakacje w sposób bardziej aktywny. Na kajakarskiej trasie spotykają się więc:

·        Rodziny z dziećmi, a więc Śmiałkowie, Jędrusowie, Jagiełowie, Mędrusowie ze szwagrem Borysem,

·        Młodzież z duszpasterstwa akademickiego pod przewodnictwem Ojca Jana Kality,

·        Seniorzy z wnukami lub bez, na zorganizowanej przez firmę wspierającą staruszków wycieczce,

·        Dwie zakochane pary: Żabcia i Żuczek, Jola i Artur,

·        Dwie młode dziewczyny: Ada i Irmina.

Każdy z uczestników, czegoś innego na spływie szuka. Jedni spokoju, inni liczą na miłość i odświeżony żar namiętności pomiędzy wieloletnimi partnerami. Dziadkowie chcą pokazać alternatywną formę spędzania wolnego czasu wnukom, a zakochani liczą na chwilę prywatności. Czego szukają Ada i Irmina? Tego nie zdradzę. Tak samo nie zdradzę, kogo i czego szuka tajemniczy Wiktor pojawiający się od czasu do czasu poza zasięgiem ogniska.

Wszystkie kolory ziemi

Niczego nie brakuje. Momentami nawet fabuła jest przesycona tajemniczymi postaciami, duchami, biesami. Trudno odróżnić jednego od drugiego, a postaci się mnożą. Wszystko jednak zobrazowane w bardzo skrupulatny sposób. Ilość bohaterów głównych i pobocznych może chwilami przytłaczać. Nie zrażajcie się jednak. Czytajcie spokojnie, metodycznie. Każdy ma bowiem swoją rolę do odegrania, żaden z opisanych bohaterów nie jest przypadkowy.

Ukochałam Panią Stenię. Niezwykle pozytywnie przedstawiona postać starszej żony, babci. Wyważona, oczywiście nie bez wad i nie bez stereotypów. Bez tego byłaby kompletnie bezbarwna. Takich ciekawych, pozytywnych, czułych postaci jest wiele. Warto wspomnieć chociażby Tadeusza, ogniskowego bajarza, który snuje historie i opowiada o lokalnych wierzeniach.

Mirosława Kareta w bardzo dobry sposób przedstawiła skomplikowane relacje pomiędzy uczestnikami spływu. Jest i zazdrość, i zawód, i smutek i żal za tym co minęło. Dużo stron poświęciła zemście, temu, czy warto się mścić. Bardzo ostrożnie pisała o trudnych relacjach między młodzieżą a ich rodzicami, o zawiedzionych oczekiwaniach. Nawet z pozoru pozytywna postać Magda Mędrus, lekarka nie jest do końca jednokolorowa. Popełnia błędy, czuje złość i zdenerwowanie, traci kolejne szansy na to, by odmienić swój los, swoją relację z mężem. Wątek z Ojcem Janek Kalitą nie do końca jednak się udał. Dla mnie emocje, które wzbudził wśród młodzieży nie wybrzmiały do końca. Zabrakło mi rozgrzeszenia, o którym tak dużo w powieści.

Głębokie ukłony należą się Autorce za wplecenie, w momentami humorystyczną opowieść o trudach spływu kajakowego, kaszubskich wierzeń. To ogromna wartość tej powieści. Tych wartości często szukam w czytanych książkach. Tego regionalizmu, który można od pierwszej chwili ukochać, jeśli się jest ciekawym świata. Nie zabrakło też przesłania. Warto przebaczyć, by ruszyć do przodu. Warto upaść, by się podnieść. Nie zawsze jesteśmy tacy idealni, jak się postrzegamy czy postrzegają nas inni. Czasem w obliczu różnych okoliczności, emocji i mrocznych uczuć stajemy się po prostu….mordercami.

Kto nie lubi niepozornych książek, które okazują się przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę” czy premierą miesiąca?

„Najkrótsza noc” jest wartością samą w sobie, napisaną ze swadą, humorem, dystansem, z barwnie zakreślonymi bohaterami. Nie wszystko zostało powiedziane wprost, nie przez niedopatrzenie, oj nie. Jest to świadomy zabieg autorski. Już kiedyś o tym pisałam przy okazji innej recenzji, że „Pewne rzeczy lepiej pozostawić między wierszami, dając pole do popisu wyobraźni i inteligencji czytelnika”. Mimo wielu wątków styl Autorki oraz błyskotliwe dialogi, a także niepowtarzalny klimat sprawiają, że z przyjemnością zanurzyłam się w świat bohaterów. Jeśli szukacie powieści, w której niebo spotyka się z ziemią, a niemożliwe staje się realne, polecam Wam tą książkę. Nie pożałujecie.

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Mando.

„Biblioteka o północy” Matt Haig

BIBLIOTEKA O PÓŁNOCY

  • Autor: MATT HAIG
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Liczba stron: 398
  • Data premiery: 15.06.2021r.

O ciekawych premierach czerwcowych już pisałam. Wśród nich, aż trzy książki o książkach. Wszystkie trzy już za mną i muszę stwierdzić, że każda okazała się dobrą książką. A Wy co myślicie o „Bibliotekarce z Paryża” (recenzja na klik), „Porachunkach bezimiennej pisarki” czy recenzowanej właśnie „Bibliotece o północy”? Czytaliście którąś z nich? Podobały się? Macie którąkolwiek w planach?

To nie ty idziesz w stronę śmierci. To ona przyjdzie do ciebie”.

„Biblioteka o północy” Matt Haig

Tak, tak w „Bibliotece o północy” wydanej przez @zyskiska chodzi o śmierć, o umieranie. Chodzi o miejsce pomiędzy „życiem a śmiercią”, gdzie znajduje się biblioteka. Magiczna biblioteka. Biblioteka, w której chyba każdy z nas chciałby się znaleźć.

Nora Seed jest trzydziestopięciolatką zawiedzioną swoim własnym życiem. Cierpiąca na depresję sytuacyjną absolwentka filozofii, postanawia popełnić samobójstwo. Z początku poznajemy Norę sprzed realizacji jej decyzji o samobójstwie. Poznajemy ostatnie jej chwile. Dowiadujemy się o śmierci jej kota, trudnej relacji z bratem, wygasłej praktycznie przyjaźni z wieloletnią przyjaciółką, porzuconej karierze obiecującej pływaczki, rezygnacji z zespołu muzycznego, odrzuceniu chłopaka o imieniu Dan, zwolnieniu z pracy ze sklepu muzycznego, w którym Nora spędziła ostatnie dwanaście lat życia. Te wszystkie okoliczności powodują nagłe pragnienie śmierci. Okazuje się, że „(…) Nora nie potrafiła nawet porządnie umrzeć. To było znajome doznanie. To poczucie niekompletności niemal pod każdym względem. Niedokończonej ludzkiej układanki. Niekompletnego życia i niekompletnego umierania”.

Nora trafia do przedsionka, w którym biblioteczne półki uginają się pod książkami. Pod książkami, w których opisane zostały inne, alternatywne ścieżki życia Nory, jej spełnionych pragnień, ziszczonych marzeń o karierze, szczęśliwej rodziny, satysfakcjonującej i dobrze płatnej pracy, niezerwanych więzi, odbudowanych relacji. Zaczyna się poszukiwanie. Zaczyna się wybieranie.

Pamiętacie grę wirtualną Second Life?

Była kiedyś taka wirtualna gra, lata temu. Nie mam pojęcia czy jeszcze ktoś w nią gra. Czytając „Bibliotekę o północy” od razu o niej pomyślałam. W grze mogliśmy być kim chcemy, alternatywnie żyć, robić coś czego nie zrobiliśmy do tej pory. Trochę taka jest fabuła tej książki.

Pani Elm, bibliotekarka ze szkoły podstawowej Nory, podsuwa jej opcjonalne koleje jej losu. Proponuje inny przebieg wydarzeń, inne decyzje, inne „nowe JA”. Podoba mi się Nora w trakcie tego wybierania, mimo, że mnie nie zaskakuje. Po drugim alternatywnym życiu, które jednak nie okazało się tak cudowne dla Nory jak to wyglądało w teorii, już podejrzewałam jaki będzie koniec. Podejrzewacie już? Wiecie o co chodzi? To tak jak z tym przeświadczeniem, że coś zrobilibyśmy z przeszłości inaczej, inną podjęlibyśmy decyzję. Często o tym myślimy. Każda jednak zmiana niesie za sobą inne implikacje. Wybór innego partnera = inne dzieci lub ich brak. Wybór innego miejsca zamieszkania = utrata bliskich. Itepe, itede.

Niezwykle spodobała mi się koncepcja „Księgi żalów”. Gdyby taką księgę mieć, gdyby można do niej było zajrzeć. Na nowo przetrawić, przeczytać ten żal, przeczytać o nim, próbować go jeszcze raz przeżyć po nabraniu odpowiedniego dystansu ze względu na upłynięty czas. Żale okazałyby się często nieuzasadnione, a niektóre wręcz kompletnie nieprawdziwe, zakłamane. Sama wiem, że z perspektywy czasu żal przestaje mieć znaczenie. Tak, „Księgę żalów” chciałabym mieć.

Mimo, że koncepcja nie była zaskoczeniem, sam pomysł na fabułę bardzo mi się podoba. To takie podglądanie innej alternatywnej Nory. Niektóre jej wersje podobały mi się bardziej, inne mniej. Praktycznie w każdej była w efekcie samotna, bo tą samotność każdy z nas osobiście i samemu musi pokonać, żadna książka, nawet z najlepszej biblioteki świata tego za nas nie zrobi. W każdej ze swych wersji Nora uwielbiała czytać, tu autorka była konsekwentna do samego końca. Dobrze czytało się również o światopoglądzie Nory w odniesieniu do jej ulubionych filozofów, bo przecież „trudno przewidzieć co nas uszczęśliwi”. Matt Haig udowodniła tym samym, że potrafi przygotować się do postaci, przemyślała ją do samego końca, aż do przygotowania z filozofii. Lubię czytać książki, które są konsekwentne i widać dobre przygotowanie pisarza, mimo, że zabrakło w niej niespodzianek.

Nawet najsmutniejsza historia może być napisania w sposób ciekawy, nieszablonowy i urzekać czytelnika celnością sformułowań. To taka książka właśnie, z tak napisaną historią. Czytajcie!!!

Moja ocena: 6/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

„Dom głosów” Donato Carrisi

DOM GŁOSÓW

  • Autor: DONATO CARRISI
  • Wydawnictwo: ALBATROS
  • Liczba stron: 352
  • Data premiery: 16.06.2021r.

Twórczość autora znam tylko z serii o Mili Vasquez. Po ostatniej części cyklu Gra zaklinacza Donato Carrisiego zapamiętałam jako autora wnikającego w nasze czytelnicze umysły i zakotwiczającego w nich wszystkie trudne emocje, o których zwykle chcemy jak najszybciej zapomnieć. Zadamawiającego w nas permanentny strach, odrętwienie, poczucie krzywdy, bezradność, przybicie, załamanie, bezbronność, przerażenie, szok i napięcie. To twórca niepokojących książek. Z entuzjazmem zabrałam się więc do czytania kolejnej czerwcowej premiery od @WydawnictwoAlbatros. Musiałam jak najszybciej sprawdzić, czy najnowsza publikacja również „wyrwie mnie z butów”.

Dla dziecka rodzina jest najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Albo najgroźniejszym.”

„Dom Głosów”  Donato Carrisi

Psycholog dziecięcy, wykorzystujący w terapii hipnozę Pietro Gerber w swojej zawodowej karierze mierzy się z wieloma wyzwaniami. Aktualnie uczestniczy w trudnej diagnozie Emiliana, który oskarżył swoich rodziców adopcyjnych o niemoralne praktyki seksualne. Emiliana recytującego wierszyk: „Ciekawski chłopczyk – sypie z piasku kopczyk – w milczącej ciszy – głos jakiś słyszy – zjawa wesoła – jego imię woła – wzywa chłopaka – chce mu dać buziaka”. Dodatkowo, na prośbę swojej australijskiej koleżanki po fachu, zaczyna diagnozować dorosłą Hannę. Hannę – dziewczynkę zamkniętą w ciele kobiety. Hannę, która wiele lat żyła z rodzicami „(…) wiejskim odosobnieniu, od najbliższego miasta dzieliły ich dwa dni marszu”. Hannę mieszkającą z rodzicami w opuszczonych domostwach, przemieszczających się pieszo, spotykającą od czasu do czasu „czarownicę w fioletowym”. Hannę, która nie chodziła do szkoły. Hannę, której rodzice wpoili pięć zasad, które miały ją chronić.

Ufaj tylko mamie i tacie” – 1 zasada

Fabuła krąży wokół rodziny, jej funkcji, jej wpływu na późniejsze dorosłe życie. Od razu muszę pochwalić Donato Carrisiego, że nie przedstawił rodziny w sposób idylliczny. Rodzina, rodzice w tej powieści nie są ideałami, wręcz przeciwnie, są przedstawieni z mrocznej strony. To rodzice, przed którymi dzieci powinny być chronione, jak na przykład matka cierpiąca na zespół Münchhausena wywołująca u swego dziecka objawy chorobowe, by móc „(…) ściągnąć na siebie uwagę przyjaciół i krewnych, w których oczach była znakomitą i troskliwą mamą”. Sama relacja Gerbera z własnym ojcem została przedstawiona jako zaburzona. Gerber o swym ojcu nie wyraża się inaczej, niż „Pan B”. Gerber nawet tak o nim myśli. Motywacja rodziców Hanny również nie jest do końca oczywista. Z jednej strony starają się ją chronić do samego końca ponosząc przy tym dotkliwe konsekwencje. Z drugiej narażają własną córkę na życie w samotności, bez rówieśników, bez rodziny, nawet bez stałego miejsca pobytu.

Obcy są zagrożeniem” – 2 zasada

Najważniejszą bohaterką powieści jest Hanna. Hanna, zdaniem Gerbera cierpiąca na amnezję selektywną. Hanna nie potrafiąca sobie przypomnieć licznych wydarzeń z przeszłości. Hanna gloryfikująca rodziców, nie potrafiąca odpowiedzieć na najprostsze pytania. Hanna tęskniąca za swym jedynym bratem, Ado. Postać dorosłej Hanny, którą diagnozuje Gerber to zlepek emocji, uczuć, przeżyć małej dziewczynki wychowywanej w odosobnieniu, nie mającej przyjaciół wśród rówieśników, ciągle zmieniającej miejsce zamieszkania oraz dorosłej kobiety, której dojrzałość przypadła na życie w Australii. Bardzo ważnym wątkiem fabuły są obcy. Hanna była przed nimi chroniona, ostrzegana. Kim są Ci obcy? Co robili w życiu Hanny? Dlaczego Hanna nie potrafiła się podporządkować zasadzie do końca i jednak szukała relacji z obcymi? Autor umiejętnie kluczy w wątku obcych. Pokazuje, że naprawdę obcymi często okazują się najbliższe nam osoby, że definicja obcego jest jednak wielowymiarowa. Nie każdy oby chce nas skrzywdzić i nie każdy znajomy jest nam przychylny.

Nigdy nie zdradzaj swojego imienia obcym” – 3 zasada 

Zasada wprowadzona przez Carrisiego nieprzypadkowo. W wielu miejscach autor do niej wraca. Podejmuje ważny wątek tożsamości określony i zdefiniowany w imieniu, które nadajemy dzieciom. Podobał mi się ten aspekt terapii Gerbera, gdzie notorycznie zadawał pytanie; kim są ludzie bez imienia i jaki wpływ na psychikę ma brak tej tożsamości, brak tego dookreślenia właściwego każdemu człowiekowi.  Pomysł nietuzinkowy, niestandardowy. Wątek kompletnie nowatorki. Bez wątpienia jest to cecha charakterystyczna tego pisarza, całkowicie nas zaskakiwać.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                              

Nigdy nie zbliżaj się do obcych i nie pozwalaj, by oni zbliżyli się do ciebie” – 4 zasada

Lubicie skomplikowane fabuły? Jeśli tak to sięgnijcie po tą książkę. W trakcie hipnozy Hanny otwierane są kolejne szuflady jej pamięci i czasem nawet jej niepamięci. Nagle okazuje się, że każdy obcy jest zły. Czasem okazuje się, że perspektywa kilkuletniej dziewczynki jest najwłaściwsza, nawet jeśli nieświadomie buntuje się przeciwko wprowadzonym zasadom podejmuje walkę o życie, o normalność. Momentami nie wiadomo było, co jest fikcją a co prawdą. Z sesji terapeutycznych Gerber wychodził coraz bardziej wyczerpany. Prawie od początku wiadomo było, że Gerber z Hanną ma jakiś jeden wspólny mianownik. W głowie zaczęły kołatać mi się myśli krążące wokół kolejno wprowadzanych postaci, jak znacząca rola sędzi rodzinnej, wspomnienie o ojcu Gerbera i jego nieżyjącej od lat matce, jak kobieta, którą kiedyś ojciec przedstawił Gerberowi, wreszcie wątek ze starym szpitalem psychiatrycznym. Terapia staje się podróżą w przeszłość nie tylko w przeszłość Hanny, lecz również w przeszłość samego „usypiacza dzieci” – Gerbera. Prawda przenika się z iluzją, a rzeczywistość miesza się z siłami nadprzyrodzonymi.

Jeśli nieznajomy woła cię po imieniu, uciekaj” – 5 zasada

Fabuła oparta na skomplikowanym obrazie dzieci, ich dorastaniu, przeszłości jest zawsze trudna. To temat nadwyrężający naszą zdolność zrozumienia i akceptacji innego spojrzenia na świat, na wychowywanie dzieci, generalnie na inność. Okazało się, że treść nie była całkowicie jednowymiarowa. W wielu miejscach autor wprowadził obcych, z którymi Hanna i jej rodzice spotykali się w przeszłości. Niedopracowana postać Neriego nie ukrywam jest mankamentem tej powieści. Kompletnie nie zrozumiałam jaka była jego rola, jaką miał być alegorią i kogo ten obcy mężczyzna pojawiający się znikąd i mieszający w głowie Hannie, miał obrazować. Przecież „ten obcy” został wpuszczony do domu przez jej rodziców!!! Nie mogę zgodzić się również ze stosunkiem Gerbera do samej Hanny. Znany i odnoszący sukcesu w trudnej dziedzinie psychologii dziecięcej, Gerber zdaje się nie zauważać przez wiele, wiele stron, że Hanna – praktycznie jako dla niego obca osoba – wie o nim wyjątkowo dużo, już na samym początku. Wiadomo, że jeśli istnieje jakikolwiek związek czy emocjonalna relacja między pacjentem a psychoterapeutą, terapia nie może być kontynuowana. Tej niezgody na tak zacieśniającą się więź, zabrakło.

Po przeczytaniu tej powieści nasunęło mi się znane stwierdzenie” Dużo hałasu o nic”. Dużo oniryzmu, tajemniczości przy jednoczesnym słabym napięciu. Rozwiązanie kolejnych zagadek, czy tajemnicy związku Gerbera z Hanną nasuwało się samo. Od początku wiadomo, że związek istnieje. Mimo, że książka nie do końca spełniła moje oczekiwania to zachęcam do jej przeczytania. Jest to bardzo dobrze napisane studium rodziny, dodatkowo nad wyraz skomplikowany. Kto nie lubi oczywistości w książkach, niech czyta.

Moja ocena: 6/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Albatros.

 

„Bibliotekarka z Paryża” Janet Skeslien Charles

BIBLIOTEKARKA Z PARYŻA

  • Autor:JANET SKESLIEN CHARLES
  • Wydawnictwo:MANDO, Wydawnictwo WAM
  • Liczba stron:432
  • Data premiery:16.06.2021r.

Czerwiec obfitował w premiery. Wiele dobrych książek, wielu znanych pisarzy, wiele nowych stron do przeczytania. Ja ciągle nadrabiam i czytanie, i recenzowanie. @wydawnictwomando też nie próżnowało. 16 czerwca premierę miała „Bibliotekarka z Paryża” Janet Skeslien Charles. Powieść oparta na prawdziwych wydarzeniach. Historia zainspirowana rzeczywistymi bohaterami, którzy mimo przeciwności losu, resztkami sił „nieśli kaganek oświaty” dostarczając i wypożyczając książki z Amerykańskiej Biblioteki w Paryżu.

Coś dla mnie. Coś dla każdego książkofila, dla każdego bibliofila. Coś dla fanatyków książek. Są tu tacy?

Dorastałam kochając biblioteki i księgarnie. Potrzebujemy tych miejsc bardziej niż kiedykolwiek i dziękuję oddanym, niestrudzonym księgarzom i bibliotekarzom, którzy tworzą te literackie raje.”

„Bibliotekarka z Paryża” z podziękowania autorki: Janet Skeslien Charles

Czy można lepiej zareklamować powieść pisarki, niż ten cytat? Nie wydaje mi się. Ze stosunku do książek, bibliotek i księgarń wynika ogromny szacunek  Janet Skeslien Charles dla tego trudnego zadania, jakim jest propagowanie czytania. Ten szacunek widoczny jest praktycznie na każdej stronie książki. To oddanie książkom. Oddanie misji propagowania czytania. Oddanie bibliotekom i księgarniom.

O czym?

Fabuła ma dwie perspektywy czasowe.

Jest perspektywa Odile, która została bibliotekarką w Amerykańskiej Bibliotece w Paryżu. To Odile jest narratorką tej części. To od niej i z jej perspektywy dowiadujemy się jak trudno było jej znaleźć wymarzoną pracę, jakie książki najbardziej uwielbia, w jaki sposób radziła sobie w trudami wojny. To Odile relacjonuje trudne relacje z ojcem, paryskim komisarzem policji. To od Odille dowiadujemy się o jej zawodzie miłosnym i tęsknotą za bratem, którego pochłonęła zawierucha wojenna. To nosem Odilem i jej oczami chłoniemy Paryż z czasów II wojny światowej. Czujemy jedwabne pończochy na nogach, obserwujemy paryski szyk na ulicach i smakujemy kasztany na Placu Pigalle. To serce Odile i jej pamięć pozwala nam poznać bohaterów powieści, jej sprzymierzeńców w walce z zakazami czytania i wypożyczania książek. Poznajemy dzięki niej Borisa, Pannę Reeder, Margaret, dr Fuchsa.

Jest perspektywa Lily. Lily też jest narratorką. Lily, która jest sąsiadką Odile pięćdziesiąt lat później. Pięćdziesiąt lat po wydarzeniach wojennych wokół Amerykańskiej Biblioteki w Paryżu. Lily też, mimo młodego kilkunastoletniego wieku wprowadza nas w zakamarki swej duszy, swego życia, pragnień i trosk. Czytamy o Lily mającej problemy z rówieśniczkami, Lily nie przystającej do współczesnych sobie. Czytamy o jej żałobie po przedwcześnie zmarłej matce oraz relacjach z macochą. Czytamy o jej ważnej roli w rodzinnym życiu, roli, której podołała. Wreszcie czytamy o relacji Lily z Odile, relacji dla nich dwóch oczyszczającej, wyzwalającej i ratującej od „czarnych myśli”. Czytamy o dojrzewaniu Lily w cieniu Odile i o Odile otwierającej na świat dzięki Lily. Nie byłoby jednej historii bez drugiej. Nie byłoby Odile bez Lily, a Lily bez Odile.

Fabuła okraszona została również częściami przeznaczonymi dla innych bohaterów. Osobne części dotyczą na przykład Margaret, Panny Reeder i Borisa. W tych fragmentach narracja jest jednak trzecioosobowa, jakby Janet Skeslien Charles chciała dodatkowo odznaczyć te momenty, w których to Odile i Lily są najważniejsze, ich oczy, myśli, uszy, usta, dłonie.

To nie tylko książka o książkach. To nie tylko książka o czytaniu. To nie tylko książka o niemożności czytania, gdy tego bardzo się branie, czy o kradzionych bibliotecznych, cennych zbiorach przez Nazistów. To książka o trudnych czasach, historycznych czasach. To książka o czasach wojny. To książka o utraconych marzeniach i odarciu z dziewczęcej naiwności. To książka o prawdziwych bohaterach, których można znaleźć nie w tych osobach, w których powinni drzemać. Pozytywnym bohaterem okazał się dr Fuchs, postać rzeczywista. W mgle nazistowskie ideologii zrobił dla Amerykańskiej Biblioteki w Paryżu ile mógł. Z szacunku do ówczesnej dyrektorki Panny Reeder zakłamywał rzeczywistość, by biblioteka została. To książka o samotności, nawet pośród własnej rodziny. To książka o nieodżałowanym żalu, za tymi, którzy odeszli. To książka o relacjach, nawet nieidealnych, nawet trudnych, jak relacja Odile z Lily. O relacjach, które wzbogacają nasze życie, a pielęgnowane pozwalają przetrwać najtrudniejsze momenty.

Jak?

Powieść napisana jest w bardzo dobrym stylu. Język kwiecisty, bez powtórzeń, zdania pięknie sformułowane. Tą paryską jakość i jakość wymaganą przez Pannę Reeder od swoich pracowników czuć na kartach tej książki. Wysublimowany, delikatny styl umożliwia czytanie o trudnych sprawach z lekkim uśmiechem w kąciku ust, takim francuskim léger sourire. Historia żydowskich czytelników, naukowców, profesorów, znakomitych urzędników i literatów z gwiazdami na ramieniu została przedstawiona w bardzo elegancki sposób. W sposób przystający do bohaterów, o których wspomina autorka. Gdzieniegdzie autorka obrazuje fabułę z właściwym sobie humorem. Janet Skeslien Charles doskonale przedstawiła parę dwóch przyjaciół, którzy będąc fanatykami czytania spotykają się praktycznie codziennie w bibliotece. Przyjaciół dwóch ras, których na moment poróżniła ideologia faszystowska. Te kłótnie dwóch starszych panów dodawały literackiemu językowi rumieńców.

Dla kogo?

Książka jest idealna dla każdego, nie tylko dla książkoholika. Dla czytelnika, który docenia dobrą prozę. Dla czytelnika potrafiącego docenić fakty łączone z fikcją literacką. Dla czytelnika szukającego dobrej obyczajowej książki z idealnie przedstawionymi relacjami pomiędzy bohaterami, również pobocznymi. Dla czytelnika, który lubi styl momentami pamiętnikowy przyozdobiony historycznymi faktami. Dla czytelnika, który w tych dwóch perspektywach czasowych i dwóch głównych bohaterkach Odile i Lily, chce odnaleźć echo trudnych wyborów, wyborów przystających na trudne czasy, które wcale się nie skończyły. Każda data ma bowiem swój trudny czas. Każdy z nas ma swoją małą wojnę.

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Mando.

 

„Pieśń o Achillesie” Madeline Miller

PIEŚŃ O ACHILLESIE

  • Autor:MADELINE MILLER
  • Wydawnictwo:ALBATROS
  • Liczba stron:384
  • Data wznowieia:16.06.2021r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 19.03.2014r.

Zobaczcie jakie piękne wznowione wydanie „Pieśni o Achillesie” przygotowało @WydawnictwoAlbatros. Nie czytałam „Kirke”, bestsellerowej powieści Madeline Miller, która zdobyła wiele nagród i słów uznania. Z jednej strony wychwalana, z drugiej krytykowana. Sama autorka, twórczyni dwóch powieści opartych na mitologii, ma także wiele do powiedzenia. Z przyjemnością czytałam wywiad z nią, w którym opowiadała o okolicznościach powstania tej debiutanckiej powieści, „Pieśni o Achillesie”. Teoretycznie powieści, w której „wszystko już było”, każda historia została już opowiedziana” (źródło: link). A jednak. Powieść została napisana, wydana i przeczytana – od daty pierwszego wydania w 2011 roku – przez miliony czytelników na całym świecie. W czym tkwi fenomen historycznych, zbeletryzowanych greckich mitów? Za czym tęsknimy czytając o mitycznych bohaterach, boginiach, herosach, bogach, półbogach, centaurach i hydrach ? Czy trzydzieści trzy rozdziały powieści zdołały ugasić pragnienie przeczytania epickiej powieści? Możliwe. W literaturze wszystko jest możliwe.

To opowieść o bogach, królach, nieśmiertelnej sławie i ludzkich uczuciach” – z opisu Wydawcy.

To kogel-mogel. Literacki tygiel. Zupełne dla mnie zaskoczenie. Czyż może się nie udać powieść, w której ułomność człowieka zestawiana jest z boskością mieszkańców Olimpu, tępiona i pokonywana przez niezwyciężonych herosów? Nie może. Moim zdaniem nie może.

Achilles nie jest tu jednak najważniejszy. Najważniejsze jest to, co dzieje się wokół niego. Najważniejsi są jednak ci, którzy żyją obok niego. To historia pisana i widziana oczami najbliższego przyjaciela Achillesa, Patroklosa. Patroklosa, który „W młodości został wygnany z domu za nieumyślne zabicie innego chłopca i znalazł schronienie na dworze Peleusa, gdzie wychowywał się z Achillesem”. Patroklosa, kiedyś księcia teraz gościa, dworzanina, umilającego czas synowi władcy u którego przebywa i jego gościom. Patroklosa człowieka, który zaskarbił sobie niezwyciężonego, zawładnął jego sercem i umysłem, stał się jego powiernikiem. Czym sobie zasłużył na taki zaszczyt najzwyklejszy z najzwyklejszych ludzi? Czym ujął tego, któremu przepowiedziano nieśmiertelną sławę? Swym człowieczeństwem? Swym zagubieniem? Swą samotnością? Swym wygnaniem?

Nietypowa historia miłosna

Gdybym miała powieść opisać trzema słowami, na pewno użyłabym słów: nietypowa historia miłosna. Tak odebrałam „Pieśń o Achillesie”. Nietypowa z wielu powodów.

Po pierwsze to taka współczesna epopeja. Miałam wrażenie jakbym czytała najsławniejsze greckie eposy w pigułce. Trochę „Iliady”, trochę „Odysei”. W powieści odnalazłam ślady „Eneidy” oraz „Pieśni o Ifigenii”. Osobowość i bohaterstwo Achillesa oparte zaś zostało na „Achilleidzie”. Ile więc kreatywności, a ile żmudnej, odtwórczej, dziennikarskiej pracy? Tego nigdy się nie dowiem. Ważne jest, że z tylu greckich utworów, mitów, historii, znanych też nam chociażby z „Mitologii” Jana Paradowskiego, autorka utkała historię złożoną utkaną z wydarzeń trwających przez dziesięciolecia.

Po drugie nietypowość historii wynika z przedstawionych faktów. Wiele z nich zostało przedstawionych w sposób całkowicie inny, niż znany mi dotychczas. Przykład Ifigenii, córki Agamemnona, z mitach czytamy, że jej życie uratowała Artemida, w „Pieśni o Achillesie” Ifigenia kończy żywot jako ofiara przebłagalna własnego ojca. Sam Achilles mimo przepowiedni o swym niezwyciężeniu został przedstawiony jako delikatny, ulotny chłopiec. Nawet przeistaczając się w mężczyznę w trakcie trwającej ponad dziesięć lat wojny trojańskiej, momentami gubi go pycha, przeświadczenie o własnej wyjątkowości i dziecięca buta. Bohater, chwilami anty. Poddanie się Dejdamei, córce Likomedesa, króla Dolopów u którego Achilles przebywał przed wyruszeniem na wojnę trojańską i spłodzenie z nią syna – Neoptolemosa przeczy przyjętej koncepcji o nieograniczonej, wzajemnej miłości i oddaniu.  Miłości wtenczas jeszcze nie całkiem zakazanej. Miłości akceptowanej.

Po trzecie kwieciste opisy. Czytając poszczególne sceny nie musiałam sobie ich wyobrażać. Autorka z niezwykłą starannością odwzorowała stroje, architekturę, tradycje, zwyczaje i obowiązujące normy oraz zachowania. Sama scena walki konkurentów o rękę pięknej Heleny z pierwszych stron powieści powodowała mój zachwyt. Opisy codzienności bogów, królów, książąt, dworzan, niewolników, służących, czy nawet centaurów, jak w przypadku Chirona, to prawdziwe małe arcydzieło. W sposób przystępny Madeline Miller zabrała mnie do rzeczywistości dawno zapomnianej, rzeczywistości na granicy dwóch światów, świata ludzi i świata bogów oraz innych nieziemskich istot. Rzeczywistości, w której można się zatracić.

Po czwarte bohaterowie. Na nowo odkryłam Odyseusza, króla Itaki. Sprytnego, inteligentnego, potrafiącego rozwikłać każdy problem i zapobiec każdemu konfliktowi. Króla „skał i owiec” i jednocześnie niezastąpionego doradcę możnych ówczesnego świata. Często również Tetyda, nimfa wodna matka Achillesa zaprzątała moje myśli. Zazdrosna o syna. Zazdrosna o  Patroklosa. Zazdrosna nawet po jego śmierci. Drwiąca z ludzi, gardząca z nimi. Z drugiej strony jako bogini sama przejawiająca cechy typowo ludzkie. Cechy przystające najmarniejszemu z marnych, nie bogini, nie nimfie wodnej. Bryzeida branka Achillesa z wojny trojańskiej, przez którą Agamemnon utracił szacunek i oddanie Achillesa. Zwykła kobieta, która stała się ością niezgody przez którą wielu z przywódców walczących u boku Menelaosa straciło swoich poddanych. Nie mogła jednak nic na to poradzić. Nie mogła nic zrobić. Nie miała wpływu na to, jaki ciężar na niej spoczął i jak ważną odegrała rolę.

Po piąte, nie sposób o tym nie wspomnieć, jako widz filmu „Troja” chwilami nie było zaskoczenia. Wręcz przeciwnie dwie historie, ta literacka i ta filmowa powielają się obrazami. Oddanie momentami jest tak wierne, że sprawa wrażenie odbicia przez kalkę. To utrudniło mi odbiór. Czytając widziałam obrazy z filmu. Nie były jednak one dopełnieniem, były raczej zamiast, a tego zamiast po prostu nie znoszę w czytanych powieściach.

Lubicie mitologię, lubicie czytać o bogach, herosach, mędrcach i sprawiedliwych – bądź nie- królach starożytnej Grecji, a przy tym lubicie historie miłosne? Ta książka jest dla Was. Niech nie przeraża Was tematyka, kwieciste opisy. Pozwólcie zabrać się w podróż do starożytnej Grecji, szczególnie w te wakacje. Cóż może być piękniejszego od czytania o starożytnych Grekach pod greckimi palmami, na kreteńskich leżakach, z tym samym niebem nad głową.

Moja ocena: 8/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Albatros.

„Światło, które nigdy nie gaśnie” Magdalena Majcher

ŚWIATŁO, KTÓRE NIGDY NIE GAŚNIE

  • Autor:MAGDALENA MAJCHER
  • Wydawnictwo:PASCAL
  • Liczba stron:356
  • Data premiery:16.06.2021r.

Już w zapowiedzi przyznałam, że „Książki autorki uwielbiam, więc i tej jestem bardzo ciekawa”. Sama autorka na swoim profilu FB @magdalenamajcherautorka zaprasza do przeczytania jej najnowszej powieści wydanej nakładem @WydawnictwoPascal, która premierę miała 16 czerwca br. O książce słowami samej autorki posłuchacie w podcaście tutaj: link.  Ja nieśmiało zapraszam do przeczytania recenzji książki pt. „Światło, które nigdy nie gaśnie”. Czy podzielę entuzjazm wielu? Czy spodobała mi się tak samo jak poprzednie pozycje autorki? Wszak w recenzowaniu Magdaleny Majcher jestem prawie rekordzistką. Sami zobaczcie: cykl Osiedle Pogodne: Małe wielkie sekretyŻycie oparte na kłamstwachPrawda przychodzi nieproszona, rewelacyjna Mocna więź, Saga Nadmorska: Znany szum morzaZimny kolor nieba,  Obcy powiew wiatru, czy Jeszcze jeden uśmiechW cieniu tamtych dni i Wszystkie pory uczuć. Lato. Mam więc materiał porównawczy.

Ach poczuć tą morską bryzę, poczuć ją jeszcze raz

Pomyślałam, gdy przeczytałam opis Wydawcy. Brzmiał wspaniale. Alicja zmuszona przez nieprzychylne koleje losu, wraca do rodzinnego miasta. W mieście znajduje stęsknionych rodziców, siostrę, z którą już dawno straciła wspólny język i szwagra – Wojtka, z którym kiedyś coś ją łączyło. Nie znajduje jednak ukojenia. Nie znajduje spokoju. Jej twarz nie orzeźwia morska, bałtycka bryza. Męczy ją uczucie pustki po rozstaniu z mężem, Józefem. Boi się o noszone w swym łonie dziecko. To pierwsze dziecko. To wyjątkowe dziecko, o które starała się ze swoim mężem przez lata. Starała do tej pory nieskutecznie. Los zadrwił jednak z małżonków nie pozwalając im się cieszyć z przyszłego rodzicielstwa. Nie stop!!! Nie los. To Józef zadrwił z ich małżeństwa wplątując się w VAT-owską i podatkową aferę. Tak naprawdę od tego się zaczęło.

Początek i koniec

Końca nie ma, od razu zdradzę. Zakończenie jest tak absorbujące, że każe czekać na następną część. Jak czytelnicy zachwycają się „Światłem, które nigdy nie gaśnie” pewnie już gdzieś, daleko stąd, koryguje się, redaguje bądź nawet drukuje kontynuacja. To dobrze. Na pewno po kolejną część sięgnę, nie lubię niedokończonych wątków.

Początek, przyznaję chyba najsłabszy z wszystkich książek autorki, które miałam przyjemność czytać. Temat fabuły bardzo wdzięczny. To o życiu układanym na nowo, układanym jak domek z kart, który nagle runął. Problem z tym domem dla mnie jest jednak taki, że był on budowany na piasku, nie na skale. Mamy tu bowiem ponad trzydziestoletnią kobietę, która tkwi w małżeństwie z biznesmenem starszym o ponad trzynaście lat. Z relacji Alicji, która również jest narratorką powieści, dowiadujemy się, że nie musiała się martwić o pieniądze, a o poważnych problemach męża dowiedziała się dopiero w chwili jego aresztowania. Wcześniej była zbywana przez męża opowiastkami o drobnych problemach, które między innymi przyczyniły się do zablokowania ich wspólnego konta. Alicja, która wcześniej tylko „leżała i pachniała” nagle podejmuje walkę o własne samodzielne życie. Tak naprawdę o życie, którym już dawno powinna żyć.

Kompletnie nie przemówił do mnie wątek z zablokowanym rachunkiem wspólnym Agaty i Józefa. Jako były bankowiec, faktycznie mam w tym temacie troszkę do powiedzenia. W ogóle nie wiem dlaczego ten problem rozrósł się prawie do wymiaru greckiej tragedii. Całkowicie przerysowany, całkowicie skarykaturowany. Taka mała tragedia lub bardziej tragikomedia kontowa. Jakby nie istniała kwota wolna od zajęcia, nie istniała odrębność przy wpływach osobistych w sytuacji rozdzielności majątkowej małżonków. Wątek z zablokowanym kontem osobistym – wspólnym wlókł się niemiłosiernie. Możliwe, że mnie tylko się wlókł. Ile czytelników, tyle opinii, wiadomo.

W pełni doceniłam natomiast wątek związany z dojrzewaniem Alicji. Jej starania o odbudowanie relacji z przyjaciółką, rodzicami, siostrą, które zostały praktycznie zerwane przez ścisły związek z Józefem. Doceniłam również zobrazowanie samego małżeństwa Alicji. Nie ma w nim przemocy,  o nie, to byłoby za proste. Jest w nim niemoc, bezczynność, chwilami jakby aspołeczna. Ciągle zastanawiałam się jak można za sobą tyle zostawić, nawet nie odwracając się po rozpoczęciu życia z jednym mężczyzną. Mężczyzną, który nie był nikim wyjątkowym, nikim specjalnym. Ot, typowy polski biznesmen, typowy polski przedsiębiorca. Sam sobie sterem i okrętem. Jak można zadowolić się Dominikaną latem, częstą zmianą samochodu, zamiast życia pełnego śmiechu, spotkań, imprez i wspólnej radości, wspólnego dzielenia się z najbliższymi najdrobniejszym skrawkiem życia.

To trochę teatr jednego aktora, a raczej jednej bohaterki, Alicji. Z oddanej, bezgranicznie i bezpodstawnie całkowicie ufającej żony, przeistacza się w zranioną duszę. Te rany wyzierają z kart powieści, strona po stronie. Czuje zawód, rozgoryczenie. Sama nie może uwierzyć, że była taka naiwna. To rozczarowanie w zestawieniu z dostatnim wcześniejszym życiem spowodowało, że przestałam wierzyć w jej bezinteresowną miłość. Tak bardzo skupiłam się na tęsknocie za życiem, którego Alicja została pozbawiona, że zaczęłam popierać tezę, że zależało jej na bezproblemowym życiu, dostatnim życiu, że nie rozumie tragedii, która rozegrała się w życiu Józefa. Józefa odseparowanego, wzgardzonego, aresztowanego. Czy żona nie powinna zabiegać o widzenie z mężem ponad wszystko? Czy prawdziwa miłość nie wymaga poświęceń? Czy ci co kochają nie wybaczają, nie potrafią zrozumieć?

Cdn…

Na pewno. Ciekawe co stanie się z Alicją. Ciekawe, czy jej miłość do Józefa była prawdziwa i taka „na zawsze”, taka „na dobre i na złe”. Dużo tych pytań. Dużo tych ciekawostek, które czekają na rozstrzygnięcie. A niecierpliwość w oczekiwaniu jest uzasadniona. Powoduje, że od razu otwieram obwolutę książki, przy pierwszej sposobności.

Mam nadzieję, do zobaczenia. Do przeczytania wkrótce.

Moja ocena: 6/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję WYDAWNICTWU PASCAL i samej autorce.

„Koszmary zasną ostatnie” Robert Małecki

KOSZMARY ZASNĄ OSTATNIE

  • Autor:ROBERT MAŁECKI
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Seria: MAREK BENER. TOM 3
  • Liczba stron:423
  • Data wznowienia:30.06.2021r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 18.04.2018r.

Mam nadzieję, że nie pomyślicie, iż uczepiłam się tego @robertmalecki.autor i uczepiłam. Przyznaję, tak to może wyglądać. Najpierw nie czytam i nie piszę o cyklu z Markiem Benerze, a jak już zaczęłam to skończyć nie mogę. Nic na to nie poradzę. Wierzcie, próbowałam. Chyba z dziesięć razy po drugim tomie obiecałam sobie, że przeczytam coś innego. Nie dałam rady. Po prostu musiałam wiedzieć, jaki jest koniec tej trylogii!!! Jak skończy się osobista tragedia Benera, czy zwycięży dobro, czy Bener zostanie pokonany przez zło. Musiałam znać finał. Dlatego nie odłożyłam serii i od razu rozpoczęłam przygodę z trzecią częścią pod znamiennym tytułem „Koszmary zasną ostatnie”, które Wydawnictwo @czwartastronakryminalu wznowiło 30 czerwca br.

Ofiara to stan umysłu. Tylko słabi gnębią innych, żeby siebie dowartościować.”

„Koszmary zasną ostatnie”  Robert Małecki

I to cenię najbardziej. To zaangażowanie Roberta Małeckiego w problemy społeczne. Kwestie, które czasem pochowane pod łóżkami, przetrwają lata nie oglądając światła dziennego. Tematy wstydliwe, tematy niewygodne. Zwróciłam już na to uwagę wcześniej przy okazji innych publikacji autora. Tym razem również mnie w tym temacie nie zawiódł, gdyż ta finałowa część jest o przegranych. O przegranych w wielu aspektach. O mobbingowanym przez lokalnego polityka, który – niestety- zawsze spada na cztery łapy, jak to w polityce bywa, pracowniku. Pracowniku, który zaginął, a którego odnalezieniem zajmuje się Bener. O przegranym Benerze, o przegranym w wielu aspektach. Śledztwo w sprawie zaginionego Jana Stemperskiego toczy się ociężale, przy okazji niszcząc życie wszystkim wokół, niszcząc życie jego całej rodzinie. Kolejno odkrywane wątki niekoniecznie podobają się Pani Stemperskiej, jednej bądź drugiej. Poszukiwania żony w kolejnym, siódmym roku od zaginięcia Agaty, również mnożą kolejne teorie. Same pytania, mało odpowiedzi. Co wspólnego z zaginięciem Agaty Bener miała śmierć trzydziestotrzyletniego mechanika Waltera? Kto i dlaczego był widziany w miejscu, w którym stał samochód Benerowej? Dlaczego Szaman, były promotor pracy doktorskiej Benera znowu gra pierwsze skrzypce i podrzuca kolejne ślady, mnoży tropy? Nawet Bener przegrał pozycję naczelnego w „Echu Torunia”. Coraz bardziej znienawidzony, coraz mniej akceptowany. Bener jakiego nie znacie.

Całkowite zaskoczenie

Niby minął rok pomiędzy fabułami drugiej i trzeciej książki cyklu, a Bener kompletnie się zatracił. Nadal grzeszy sprawnością jak były komandos. Nadal jest odważny, bezkompromisowy. Nadal podoba mi się jego szorstkość. Coraz częściej gubi jednak wątki. Zestarzał się w ciągu tego ostatniego roku, oj zestarzał. Momentami nie przypomina ofiary, lecz kata. Zrobił się bardziej bezlitosny. Jedyne co go łączy z poprzednimi odsłonami to ta rozpacz. Bezdenna rozpacz. Rozpacz za żoną i córką, jedną i drugą utraconą. Tylko nadal nie wiadomo czy na zawsze.

W tej części autor bardziej skupił się na Benerze jako na specjaliście od zaginięć, niż jako lokalnym dziennikarzu. Możliwe, że dlatego Bener tak się przeobraził, tak się zmienił. Możliwe. Dzięki tej zmianie akcja jest jeszcze szybsza, jeszcze bardziej wartka. Praktycznie zdarzenia następują jedno po drugim, bez zbędnej zwłoki.

Po przeczytaniu całego cyklu stwierdzam, że najbardziej nie przypadł mi do gustu Szaman. Tajemniczy gość. Niby sprzymierzeniec, a zachowywał się jak wróg. Niby coś wiedział, ale nic nie mówił. Niby wspierał Benera w poszukiwaniu Agaty, a ukrywał istotne fakty. Postać wielowymiarowa, niejednoznaczna, skomplikowana. Nadała całej serii dodatkowej tajemniczości, szczególnego wymiaru. Jakby autor chciał nam ciągle przypominać, że nigdy nie wiemy w kim wróg, a w kim przyjaciel i, że pewne gesty i czyny nie mają kompletnego znaczenia w ostatecznym rozrachunku.

Agata, postać drugoplanowa w każdej z trzech części, jednocześnie spajała każdą aktywność Benera w całość. Pozostała ciągle tłem. Tłem nieodgadnionym. Czytając o niej, wracając do ostatnich wydarzeń ich wspólnego życia i analizując odkrywane wątki, momentami mnie denerwowała. Kompletnie nie potrafiłam się zgodzić z jej postawą i zachowaniem. Dlaczego ukrywała tyle kwestii przed własnym mężem, dlaczego nie potrafiła mu zaufać do końca? Przyznam, że przez całą serię podejrzewałam, iż porzuciła Benera i szczęśliwie żyje z dala od niego, że skutecznie się ukrywa. Czy można kochać bez zaufania? Czy można faktycznie być szczęśliwym w związku wzajemnie się okłamując?

Autor konsekwentnie zakończył serię. Podtrzymał scenografię, która dominowała w poprzednich dwóch częściach, tj. w „Najgorsze dopiero nadejdzie” i „Porzuć swój strach”. Znowu wydarzenia dzieją się w ciemnych zaułkach, ciasnych i wilgotnych piwnicach. To charakterystyczna cecha scenerii i atmosfery z całego cyklu. No, ale czego się spodziewać, jeśli rzecz o mrocznych typach spod ciemnej gwiazdy. Jedni ciemniejsi od innych. Jedni bardziej zniewoleni od drugich. Jedni bardziej sadystyczni od kogoś innego. I tak w kółko…

A zakończenie? Cóż. Ciągle się uczę, że życie niektórym się po prostu nie udaje.

Za Małeckim w tej serii trudno nadążyć. To fakt. Mi się jednak udało. W rzeczywistości to nie takie trudne, jeśli słowa same układają się w zdania, a zdania w całe akapity. Jak to w dobrej książce. A dobrą książkę zawsze warto przeczytać. Polecam.

Moja ocena: 7/10

Recenzja powstała dzięki Wydawnictwu Czwarta Strona.

„Porzuć swój strach” Robert Małecki

PORZUĆ SWÓJ STRACH

  • Autor:ROBERT MAŁECKI
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Seria: MAREK BENER. TOM 2
  • Liczba stron:443
  • Data wznowienia:30.06.2021r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 30.08.2017r.

Mam nadzieję, że nie zapomnieliście już o mojej recenzji pierwszej części cyklu pt. „Najgorsze dopiero nadejdzie”, którą niedawno opublikowałam. To dobrze, bo bez zbędnej zwłoki spieszę z informacjami na temat drugiego tomu, którego premiera po wznowieniu odbyła się także 30 czerwca br. Jak to z cyklami bywa, książkę „Porzuć swój strach” Wydawnictwa @czwartastronakryminalu autorstwa @robertmalecki.autor można czytać odrębnie, niezależnie od pierwszej części. Autor inteligentnie nawiązuje do wydarzeń opisanych w pierwszej części. Ja jednak zachęcam zacząć przygodę z toruńskim dziennikarzem, Markiem Brenerem od pierwszej części serii. Wiele bowiem możemy stracić nie znając początku, wiele…

 Nie będzie zaskoczenia. Przykro mi. Wszystko się w tej części spina. Jest to dobra kontynuacja poprzedniej części.

Minęły kolejne trzy lata…

Nadal Marek Bener nie odnalazł swojej żony, Agaty. Nadal zajmuje się dziennikarskimi śledztwami. Tym razem jednak pracuje na własną rękę. Założył „Echo Torunia”, stworzył nowy dziennikarski zespół, z którym stara się realizować przesłanie ciążące na dziennikarskim piórze. Po wieloletnich poszukiwaniach swojej żony, Bener zaczyna być znany w lokalnym środowisku jako specjalista od zaginięć. Zostaje zatrudniony przez miejscowego biznesmena Żelaznego o odnalezienie jego córki, Moniki. W takcie poszukiwań wszystko się gmatwa, komplikuje, miesza. Już od samego początku Bener wie, że Monika nie jest nikim przypadkowym. Wszak w dniu w którym jej ojciec zlecił mu poszukiwania, odwiedziła go w jego własnej redakcji. Jak to u Małeckiego, każdy kłamie, każdy kombinuje. Sami rodzice zaginionej nie są z Benerem szczerzy. Rzekomy chłopak Moniki okazuje się tak naprawdę kolegą jej starszego brata. Rzekoma podwózka na urodziny koleżanki okazuje się podwózką jej nowego chłopaka. Historia komplikuje się strona po stronie. Poszukiwania zdają się tkwić w martwym punkcie i to wszystko ze śledztwem w sprawie zaginionej przed sześciu laty żony Benera. Czy starczy mu siły by doprowadzić przynajmniej jedno śledztwo do końca? Czy którakolwiek zagadka zostanie rozwiązana?

Bener jak kameleon, całkowicie odmieniony. Małecki oparł postać głównego bohatera na innych cechach, uwypuklił inne jego przywary i zalety. Nie chciał nas oszukać. Co to to nie ! By bohater literacki był bardziej przekonujący powinien się zmieniać w każdej kolejnej części. Dlaczego? To proste. Dziś nie jesteśmy tacy jacy byliśmy wczoraj, a jutro nie będziemy tacy, jacy jesteśmy dziś. Może to infantylne, może wręcz filozoficzne. Ktoś mi kiedyś jednak powiedział, że tylko „ludzie zaburzeni psychicznie się nie zmieniają”. Kolejne trzy lata poszukiwań żony musiały mieć wpływ na Benera, musiały odcisnąć na nim piętno. To moim zdaniem chciał przedstawić Małecki kreśląc postać Benera w tej części. Człowieka załamanego. Człowieka przegrywającego własne życie. Człowieka pokonanego przez własny los. Człowieka, chwilami gburowatego i przekonanego o swojej wyjątkowości. Człowieka wręcz nas denerwującego. Dużo jednak myślałam w trakcie czytania, ile przeciętny człowiek byłby w stanie znieść będąc na miejscu Benera. Czy przynajmniej połowę tego co on?

Po przeczytaniu pierwszej części cyklu już zaczęłam tęsknić za Benerem, Aldoną, Pauliną, Rakiem i innymi. Jeśli się za kimś tęskni, trudno odkładać spotkanie na potem. Nie żałuję więc, że sięgnęłam po drugą część serii o Marku Brenerze, nawet jeśli w tej odsłonie nie do końca przypadł mi do gustu.

Bez wątpienia odnalazłam w tym tomie Aldonę Terlecką, taką jaka mi się spodobała w pierwszej części. Zdecydowaną, zorganizowaną, inteligencją i dowcipem momentami „bijąca na głowę” samego Benera. Tak, ta postać kobieca została skrojona na miarę w sposób perfekcyjny. Na pewno na moją miarę.

Udał się również autorowi motyw przeobrażania się relacji z matką zaginionej żony. Relacje lubią się komplikować, gdy czas płynie nieprzerwanie, a nic się nie zmienia, nic się nie poprawia. Wręcz majstersztykiem dla mnie było wprowadzenie do fabuły pamiętnika hazardzisty. Czytanie między sensacyjnymi wątkami i dosadnymi dialogami o człowieku przegranym, człowieku uzależnionym, człowieku niszczącym wszystko i wszystkich, by tylko dalej grać i grać było bardzo ciekawym doświadczeniem. To tak jakby podglądać kogoś zza szyby. Widzieć dokładnie co się dzieje. Patrzeć momentami z odrazą, chwilami ze współczuciem. Ale patrzeć, ciągle patrzeć…

Oczywiście, by jeszcze bardziej „zbić czytelnika z pantałyku” Małecki nie uśpił duchów przeszłości.  O każdej porze dnia i nocy pod powiekami Bener widzi Szamana, zastanawia się kim tak naprawdę jest Niemiec Steinmeier, szuka powiązania w prowadzonych śledztwach z Rudnikiem. Pamięta o Agacie, ciągle, nieprzerwanie. Agacie, która nie potrafi go wyzwolić, od której on nie potrafi się wyzwolić.

Wiele wątków, wiele historii. Ta książka to fabularna bomba. Nielegalne automaty do gry, uzależnienie jako niszczycielska siła, niespełniona miłość, szorstka przyjaźń, porwania i pościgi, nic nie znaczące tropy i wiele, wiele innych wątków pobocznych. To wszystko w jednej książce. To wszystko na kartach jednej powieści. Mówią „nie wszystko złoto co się świeci”. To fakt. Ja sparafrazuję i napiszę, „nie każda książka z cyklu jest do siebie bliźniaczo podobna”. Do wszystkich szukających rozmaitości w literackich dziełach, czytajcie! Po prostu czytajcie.

A po przeczytaniu podziękowań. No cóż. Nadal mogę napisać, że Małecki ma szczęście do kolegów po fachu. Ciągle wzajemnie się wspierają. Miło czytać w ten sposób o lubianych i znanych autorach. naprawdę miło.

Moja ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

„Najgorsze dopiero nadejdzie” Robert Małecki

NAJGORSZE DOPIERO NADEJDZIE

  • Autor:ROBERT MAŁECKI
  • Wydawnictwo: CZWARTA STRONA
  • Seria: MAREK BENER. TOM 1
  • Liczba stron:406
  • Data wznowienia:30.06.2021r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 28.09.2016r.

Ale niespodziankę przygotowało dla nas, czytelników Wydawnictwo @czwartastronakryminalu wznawiając serię z Markiem Benerem, toruńskim dziennikarzem autorstwa @robertmalecki.autor !!! Takie niespodzianki to lubię. Niespodzianki, które kończą się litrami wypitej małej czarnej i setkami przekartowanych stron. Nie mogło być inaczej. Oprócz tej serii, wszystkie inne książki Małeckiego mam za sobą. Od razu się przyznam, jestem ogromną fanką Bernarda Grossa (ZadraWada), od którego zaczęła się moja przygoda z autorem. Zachwyciłam się ostatnią premierą „Zmorą”, której recenzję przedpremierową opublikowałam tu: klik. Całkowicie inna od poprzednich Żałobnica, również ma wielu swoich fanów. Autor utytułowany, autor wszechstronny, autor mający za sobą wiele udanych publikacji. Autor, któremu i tym razem postawiłam wysoką poprzeczkę. Czy Bener zachwycił mnie jak Gross? Czy fabuła była na równi emocjonująca, jak fabuła „Zmory”? Czy postacie kobiece okazały się w tej serii tak samo interesujące, jak chociażby w „Żałobnicy”? Na te i inne pytania mam nadzieję odpowiedzieć Wam w niniejszej recenzji.

Nigdy nie wiesz o sobie wszystkiego. Nigdy, dopóki nie staniesz na krawędzi i nie zrobisz czegoś, do czego – jak sądzisz – nie byłbyś zdolny, a co w konsekwencji zmienia cię na zawsze.”

„Najgorsze dopiero nadejdzie” Robert Małecki

Rzadko kiedy jeden cytat potrafi trafnie odzwierciedlić głównego bohatera. Tym razem Małeckiemu udało się to bezkompromisowo. Czytając zacytowany fragment powieści od razu kojarzę go z głównym bohaterem, Markiem Benerem. Los nie szczędził mu przeciwności. Poznajemy go w niezwykłych okolicznościach. Po zaginięciu jego żony Agaty w szóstym miesiącu ciąży. Marek szuka jej już trzy lata, nadal bezskutecznie. To wydarzenia z roku 2013 są podstawą fabuły utkanej w pierwszej częśći serii. W miejskiej gazecie, w której pracuje Bener, toczy się dziennikarskie śledztwo w sprawie śmierci byłego przyjaciela Benera – Wojtka Holtza. O pomoc zwraca się do niego żona zmarłego, była dziewczyna Benera, Weronika. W śledztwie pojawiają się interesujące poboczne wątki. Nagła śmierć Agnieszki, koleżanki sprzed lat oraz udział w całej intrydze jego siostry. Pojawiają się pytania, na które długo nie ma odpowiedzi. Jaki związek ze śmiercią Holtza ma Szaman, były promotor pracy doktorskiej Benera, chwilami oskarżany o udział w porwaniu jego żony. Dlaczego wszystkie wątki zdają się wikłać w pajęczą sieć, gdzie to samo znaczenie ma teraźniejszość, jak i dalsza i niedawna przeszłość.

I wreszcie: „W co ty się wpieprzyłeś Marek, co?”

Cóż, główny bohater to – mówiąc słowami autora – „słynny zajebisty dziennikarz”, któremu niewiele się udaje. Ma trudne relacje w pracy, nie potrafi podporządkować się naczelnej. Przez trzy lata bezskutecznie poszukuje żony, która jest istotną postacią w tle całej fabuły. Ma skomplikowaną osobowość. Jest trudny we współżyciu. Jedyna na wskroś pozytywna relacja łączy go z teściową. Matką zaginionej żony, do której ciągle zwraca się per mamo. Ten wątek czyni go momentami bardziej ludzkim. Małecki potrafi stworzyć bohatera z mocnym rysem psychologicznym, skomplikowanego. Nie jest Bener podobny do Grossa, oj nie. Jest momentami wręcz jego całkowitym przeciwieństwem. Nikt nie przechodzi koło niego jednak obojętnie. Jedni go lubią, inni wręcz nienawidzą. Jedni się z nim utożsamiają, a innych drażni. Nieobojętny bohater to jednak połowa sukcesu dobrej powieści.

Sama fabuła komplikuje się ze strony na stronę. Autor kluczy wokół różnych, z pozoru nieistotnych wątków. Miejsce w niej znalazł lokalny polityk, lokalny gangster i lokalny właściciel miejskiej gazety. Takie miejskie trio. Każdy od każdego zależy. Każdy o coś innego dba. Każdy ma coś innego „za uszami”. Osadzenie realiów w takim „miejskim błotku” przemawia. Przecież wielu z nas mieszka w różnych miejskich dżunglach. W tym wszystkim tajemnica Agaty nie mogła zostać rozwiązana. Przecież nie byłoby cyklu. Czekam więc co będzie dalej.

Rzadko pisarz, którego już wielokrotnie czytałam potrafi mnie zaskoczyć. Tu Robert Małecki zrobił to brawurowo. Po pierwsze wplatając w fabułę i Marka Pijanowskiego, i Annę Rozenberg (pamiętacie moją recenzję Masek pośmiertnych?), i Józefa Skrzeka. Po drugie udowadniając w podziękowaniach, że nasi rodzimi autorzy kryminałów trzymają się razem, wspierają się, mogą na siebie liczyć. To jest bardzo budujące, że w tej dziedzinie nie ma jawnej i niebezpiecznej dla literatury konkurencji. Po trzecie, co najważniejsze, tworząc skomplikowaną fabułę opartą na skomplikowanych relacjach i na wskroś skomplikowanym bohaterze. Czy fanatyk zawiłych i niełatwych książek może chcieć czegoś więcej? Nie sądzę…

Moja ocena: 7/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą bardzo dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

.

„Kwartet aleksandryjski. Balthazar” Lawrence Durrell

KWARTET ALEKSANDRYJSKI. BALTHAZAR

  • Autor: LAWRENCE DURRELL
  • Wydawnictwo: ZYSK I S-KA
  • Seria: KWARTET ALEKSANDRYJSKI. TOM 2
  • Liczba stron:302
  • Data premiery:04.02.2019r.
  • Data pierwszego polskiego wydania: 01.10.1972r.

Niedawno zamieściłam na moim blogu recenzję pierwszego tomu cyklu Kwartet Aleksandryjski. Justyna Lawrence’a Durrella od @Zysk i S-ka Wydawnictwo, a już jestem po lekturze drugiej części „Kwartet aleksandryjski: Balthazar”. Książki niebanalnej, nieoczywistej, zaskakującej. Wszak sam autor stwierdził w uzupełnieniu powieści, że „(…) czytelnika trzeba rzucić na głęboką wodę: albo utonie, albo nauczy się pływać”. Na głęboką wodę zostałam rzucona i ja. Czy utonęłam? Czy wypłynęłam? Czy nauczyłam się pływać?

(…) trzeba uwzględnić, że w tym upale seks nabiera wielkiej siły, to tak samo jak z rumem, jeden łyk działa jak cała butelka…”

„Kwartet aleksandryjski: Balthazar”  Lawrence Durrell

Już z przedmowy autora dowiedziałam się, że tom o Balthazarze nie jest kontynuacją poprzedniej części, książki o Justynie, lecz jest w stosunku do niej „powieścią siostrzaną”. Po przeczytaniu już wiem, że nawet nie jest to tomiszcze o Balthazarze.

Znowu spotykamy się z tym samym narratorem. Jak sam o sobie mówi, typowym Anglosasem. Tym razem narrator przebywa na wyspie. Jest tam już trzy lata. Pozostawił ukochaną Aleksandrię by zająć się pisaniem powieści o Justynie, o jej skomplikowanym charakterze, jej przeżyciach, jej zawiłych uczuciach i braku zdolności kochania innego człowieka, oddania się mu bez reszty. Towarzyszy mu dziecko. Jest to dziecko Melissy, jego poprzedniej kochanki i powierniczki. Kochanki, której nie potrafił docenić. Oprócz własnych wspomnień oraz wspomnień pierwszego męża Justyny pisanie wzbogacają zapiski Balthazara. Balthazara, którego oczami poznajemy historię i odkrywamy minione wydarzenia. Balthazara, wokół którego orbituje narracja, mimo, że nie jest on postacią pierwszoplanową. Balthazara – myśliciela, inteligenta, urzędnika, mecenasa wszelkich sztuk, uzdolnionego literata. Balthazara, którego perspektywa jest uzupełnieniem okoliczności opisanych przez Durrella w pierwszym tomie, w Justynie.

Jest to powieść na najwyższym poziomie. Powieść nietuzinkowa, podobnie jak jej „siostrzana część” „Kwartet Aleksandryjski. Justyna”. Przed rozpoczęciem czytania zastanawiałam się czy podjęte w niej tematy, kwestie, dylematy są nadal aktualne, po prawie siedemdziesięciu latach. To częsta obawa czytelnika. Mimo, że w książce odnalazłam dawno minioną scenerię, dawno wygasłą atmosferę i przeszłą rzeczywistość wiem, że na kartach tego „studium współczesnej miłości” są myśli nadal aktualne, nadal ściągające nam, współczesnym sen z powiek. Homoseksualizm, fetysz oparty na pragnieniu noszenia kobiecych ubrań, niezwykła czułość względem kobiet bez seksualnego podtekstu, myśliciele z głową w chmurach i jednocześnie z najbardziej zwierzęcymi pragnieniami u ziemi.

Wiele można się dowiedzieć analizując zapiski Balthazara. Zachwyciły mnie opisy jego relacji z bratem, opisy motywacji ślubu Nessima z Justyną, skomplikowana relacja z własną matką. Niezwykle barwnie autor opisał wizytę u egipskiego szejka, jego specyficzną gościnność. Na uwagę zasługują opisy karnawału, które są literackim majstersztykiem.

W uczuciach, co do preferencji względem bohaterów po przeczytaniu tej części, nadal jestem stała. Najbardziej urokliwie w mojej opinii została opisana Clea. Clea, która będąc najbliższą przyjaciółką Balthazara wspiera go w jego życiowych wyborach, pomaga mu przezwyciężać przeciwności losu i ogromną samotność. Z drugiej strony wnosi na karty powieści niezwykłą świeżość. Świeżość jako malarka, artystyczna dusza. Świeżość nawet jako jedyna córka swego ojca – wdowca. Świeżość jako literacka postać będąca odniesieniem wielu opisanych w powieści wrażeń, sytuacji i dialogów. Znowu, Durrell jakby tylko ją musnął. Zrobił to jednak w taki sposób, że jej postać jest godna zapamiętania.

To książka o czytaniu trochę „między wierszami”. Nawet dialogi momentami nie są oczywiste, a co tym bardziej opisane zdarzenia. Tak potrafi pisać Durrell. Pisać w sposób, który ocieka uczuciami, emocjami, w sposób całkowicie i nadal sensualnie. Ogromną niespodzianką była dla mnie konstrukcja powieści, sama przedmowa i uzupełnienie w końcówce, które wiele tłumaczy, wiele uzasadnia.

To pozycja dla prawdziwych miłośników literatury. Miłośników pięknych opisów i nietuzinkowych, skomplikowanych bohaterów o zawiłym rysie psychologicznym. Wiele miałam miłości literackich w moim życiu, oj wiele.  Nie kochać Kwartetu Aleksandryjskiego, to jakby być obojętnym na piękno. Na piękno, które nie przemija.

Moja ocena: 9/10

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję  Wydawnictwu Zysk i S-ka.